wtorek, 24 maja 2011

Przeklęte miasta



Artykuł umieszczony za zgoda autora.
Kopalniom rudy ołowiu i srebra oraz położeniu na szlaku z Krakowa do Wrocławia Sławków zawdzięcza swój rozwój. Podobno już w XI wieku miejscowość ta należała do biskupów krakowskich. Zamkowe wzgórze to miejsce przeklęte – mówią źródła historyczne. Takiego zdania są też mieszkańcy Sławkowa

Zamek spowity klątwą

Pani Ania na samo wspomnienie sławkowskiego zamku smutno się uśmiecha. Z trudem wraca myślami do czasów, kiedy mieszkając nieopodal ruin średniowiecznej warowni, los dotkliwie ją doświadczał.
- Ilekroć tamtędy przechodziłam, miałam wrażenie, jakby ktoś szedł za mną – wspomina. Zdarzało się, że słyszałam ciche zawodzenie. Nikt nie chciał mi wierzyć. Któregoś dnia mocno poirytowana, powiedziałam z silnym akcentem: A bodaj by cię licho wzięło, kimkolwiek jesteś! I wtedy się zaczęło.
Najpierw poważnie zachorowała. Potem na ścianach jej domu zaczęły pojawiać się pęknięcia. Popadła w konflikt z córką, wreszcie, jakby mało było wszystkiego, pochowała męża. Wtedy postanowiła wyprowadzić się ze Sławkowa. Spokój znalazła w niedalekiej Pilicy, ale przyznaje, że ilekroć przyjeżdża odwiedzić przyjaciółkę, obawy wracają. – Takich splotów wydarzeń nie da się zapomnieć – mówi.
Zamek w Sławkowie nie jest tak dobrze znany jak Ogrodzieniec, Mirów, czy Bobolice. Jego ruiny przykryte grubą warstwą ziemi porastały trawa i drzewa. Przez lata nikomu nawet na myśl nie przyszło, by je odszukać, a co dopiero odkopać.
Jednak zespół archeologów pod kierownictwem Jacka Pierzaka odkopał na wzgórzu pozostałości zamku z XIII wieku, który zasłynął jako rezydencja biskupów krakowskich. Kiedy na terenie wykopalisk zaczęły dziać się niewytłumaczalne rzeczy, niemal natychmiast pojawiły się pogłoski o klątwie ciążącej na zamku.
- Każdy tutaj powie, że kiedy zamkowe mury na powrót ujrzały światło dzienne, uwolniono klątwę – mówi pan Henryk. – Wiele przemawia za tym, że całe zło idzie z zamku – uważa. – Wystarczy popytać okolicznych mieszkańców – dodaje.
Naznaczony piętnem
Ten zamek już przed wiekami kojarzono z nieszczęściem. Miał być olbrzymią, murowaną warownią, większą od XIII wiecznego, drewnianego Wawelu. Jednak jego budowy w tej formie nigdy nie ukończono. Prace budowlane przerwano, kiedy Paweł z Przemankowa, biskup krakowski, ówczesny właściciel zamku, został uwięziony przez księcia Leszka Czarnego w Sieradzu.
– Między księciem a biskupem krakowskim dochodziło do waśni. Ich przyczyny były złożone. Leszek Czarny prawdopodobnie poczuł się zagrożony zbyt mocną pozycją biskupa, który posiadał posiadłości ziemskie i zamki – mówi Jacek Pierzak, archeolog z Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Katowicach. – Konflikt narastał. Pod koniec 1282 lub na początku 1283 roku książę zaprosił Pawła z Przemankowa do Łagowa, złożył mu na czole braterski pocałunek, po czym...podstępnie uwięził. Do lochów w zamku rodowym księcia, w Sieradzu, biskupa wieziono na drabiniastym wozie, co było dla niego ogromnie upokarzające. Odebrano mu zamki, ziemię, dochody biskupie i duchowieństwa krakowskiego, a nawet szaty – opowiada Jacek Pierzak.
- W lochach spędził długie dwa lata. Wolność odzyskał po interwencji papieża Marcina IV, który z bulli z 10 kwietnia 1283 roku zdesperowany brakiem odzewu księcia na upomnienia, wezwał biskupów wrocławskiego i poznańskiego do obciążenia Leszka Czarnego klątwą i interdyktem. Wtedy groźba podziałała – mówi archeolog.
Po powrocie do Sławkowa biskup zaniechał wielkich planów i poprzestał na przerobieniu jednej z pół baszt na wieżę mieszkalną. Zamek rozbudował jego kolejny właściciel, Jan Muskata – biskup, nazywany przez wielu rozbójnikiem. On sam i kojarzone z nim zamczysko źle zapisały się w ludzkiej pamięci. Muskata popadał w konflikty, rzucał klątwy. Zakwaterowani przez niego na zamku najemnicy dręczyli okoliczną ludność, a na niewielkim dziedzińcu przeprowadzali egzekucje. Mieszkańcy Sławkowa przeklęli zamkową załogę Muskaty i sam zamek. Przyłączył się do tego arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka, obkładając biskupa Muskane klątwą. Arcybiskup gnieźnieński wytoczył mu nawet proces. W dokumentach stwierdza się, że Muskata był „(...)źródłem i początkiem wszelkiego zła, które stało się w ziemi krakowskiej i sandomierskiej (...), ździerstw, pożarów, zabójstw, profanacji kościołów i cmentarzy(...)". Po nim sławkowska warownia nie miała już równie głośnych i możnych właścicieli.
Jak dowodzą źródła historyczne, zamek nie miał szczęścia. Był kilkakrotnie najeżdżany i rabowany. W kronikach Jana Długosza zachował się zapis mówiący o tym, że w 1455 roku oddziały zaciężne Kazimierza Jagiellończyka, pochodzące z południowej Polski i Moraw, wracając do domu, niszczyły i rabowały wszystko, co napotkały po drodze. Żołnierze ci nie otrzymali żołdu i w ten sposób odbierali swoje należności. Zniszczyli wówczas między innymi Czeladź i Sławków.
Niewyjaśnione przypadki
Trudno jednoznacznie stwierdzić, jak żyło się mieszkańcom Sławkowa, okolicznych wsi i miasteczek przed rozpoczęciem prac wykopaliskowych, nikt natomiast nie wątpi w to, że od czasu odkrywek archeologicznych wszystko się zmieniło... na gorsze.
Trudno też oprzeć się opinii o ingerencji sił nadprzyrodzonych, analizując ciąg nie dających się wytłumaczyć zdarzeń, które wydarzyły się podczas prac wykopaliskowych.
Za każdym razem pytany o klątwę sławkowskiego zamku, Jacek Pierzak ma wątpliwości, czy powinien na ten temat mówić.
- Jako naukowiec, nie powinienem wierzyć w tajemnicze fatum i ingerencję sił nadprzyrodzonych – twierdzi. Zawsze starał się do wszystkiego podchodzić z dystansem i próbował racjonalnie tłumaczyć. Mimo to, historia robót archeologicznych w Sławkowie, po dziś dzień nie daje mu czasem spać po nocach. – Dziwne zbiegi okoliczności i tajemnicze zdarzenia są naprawdę zastanawiające – jest zdania. - Zawsze wszystko przebiegało bez najmniejszych trudności. Na żadnym ze stanowisk archeologicznych nie napotykałem na trudności. Ale Sławków jest inny – przyznaje.
Z perspektywy upływającego czasu można jednoznacznie stwierdzić, że rozpoczęte w połowie lat osiemdziesiątych na terenie byłego biskupiego zamku wykopaliska, od początku prześladował wyjątkowy pech. No, bo jak to inaczej nazwać? Najpierw na pond pół roku trzeba było przerwać roboty, aż udało się wykupić teren zamku od właścicieli. Kiedy to się stało, pojawiły się problemy z wgryzieniem się w ziemię. Okazało się, że trzeba kopać bardzo głęboko, bo aż na 4,5 metra. Kiedy zakończono wykopaliska i przystąpiono do realizacji rezerwatu archeologicznego, potrzebny był ciężki sprzęt do wywozu gruzu. Pomogła pobliska Huta Katowice. Wypożyczono koparkę i ciągnik. W hucie maszyny spisywały się bez najmniejszych zastrzeżeń, w Sławkowie odmawiały posłuszeństwa. Jeden z najlepszych mechaników stwierdził, że winę za to ponoszą ludzie, nie sprzęt. Udostępnił własną koparkę, która nigdy nie odmówiła posłuszeństwa. Na terenie przyszłego rezerwatu nie chciała pracować. Wtedy nikogo już takie rzeczy nie dziwiły. Ekipa przywykła do niecodziennych przypadków.
W pierwszych miesiącach prac do głębokiego rowu wpadł chłopiec, Niektórzy twierdzą, że na szczęście uderzył głową o ziemię. Podobno jego głowa cudem wpasowała się w szczelinę miedzy kamieniami. Inaczej by nie przeżył – opowiadają. Ludzie skręcali sobie nogi, niektórych przysypywało, ale nawet wówczas nikt nie widział w tych zdarzeniach niczego nadzwyczajnego.
– Kiedy zaczęliśmy tworzyć rezerwat archeologiczny, rozpoczęła się czarna seria – przyznaje Jacek Pierzak. Najpierw, wkrótce po ukończeniu prac, zginęli dwaj robotnicy, rekonstruujący mury. Jeden z nich spadł z dwumetrowego rusztowania i zginął na miejscu. Drugi zmarł w wyniku jakiejś dziwnej choroby. Nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że zawsze cieszył się dobrym zdrowiem, co potwierdzili ludzie z wykopalisk. Głośno było też o tym, jak jeden z archeologów cudem uniknął śmierci, w ostatniej niemal chwili padając na ziemię. Do dziś pamięta jak rozpędzona, ogromna łyżka koparki prześlizgnęła mu się tylko po plecach.
Pani Basia z muzeum , która raczej nie chciała wierzyć w zamkową klątwę i z przymrużeniem oka słuchała tych wszystkich rewelacji, upadła na równej drodze bez konkretnej przyczyny, doznając obrażeń twarzy. Dziś z większą rezerwą mówi o sławkowskich rewelacjach, jednak klątwie nie daje wiary. Podobnych zdarzeń było bez liku. Jednej z osób pracujących przy wykopaliskach zupełnie odmieniło się życie. Oczywiście na gorsze. Spadły na nią najróżniejsze przykrości, choroby, w rodzinie zaczęły pojawiać się nieszczęścia.
Dziwne zdarzenia mnożyły się, jak przysłowiowe grzyby po deszczu.
Jacek Pierza wspomina, że kiedyś wykopaliska odwiedzili jego koledzy z Krakowa. Kiedy spacerowali po terenie dawnego zamku, jednemu z nich, ni z tego, ni z owego spadły a nosa okulary. W drodze powrotnej zepsuł im się samochód. Wcześniej nie chcieli wierzyć w dziwne opowieści. Po wizycie w Sławkowie zmienili zdanie.
Mieszkańcami wstrząsnęła też wiadomość o tym, że w czasie prac przy kościółku św. Krzyża, gdzie odkryto średniowieczne cmentarzysko, młody chłopak, pomagający przy pracach, zapadł w śpiączkę. Któregoś dnia w tajemnicy zabrał do domu znalezioną czaszkę z wyraźnym śladem uderzenia. Niedługo potem uległ wypadkowi drogowemu i doznał obrażeń głowy. Lekarze stwierdzili uraz identyczny z tym, jakiego przed wiekami doznał „właściciel" czaszki, którą chłopak zabrał.
Klątwa wciąż działa
Mieszkańcy Sławkowa, choć starają się żyć normalnie i niechętnie wdają się w dyskusje o zamkowej klątwie, przyznają, że co jakiś czas komuś z nich przydarza się coś, czego nie potrafią wyjaśnić.
- Nie pamiętam już, ile razy mnie obrabowano – mówi pan Zdzisław. Raz nawet pod moją obecność w domu – przyznaje, choć nie potrafi tego racjonalnie wytłumaczyć. Innym mieszkańcom okolicy w najmniej oczekiwanych okolicznościach posłuszeństwa odmawiają samochody, bywa, że giną im dokumenty.
Pani Maria mieszka w Sławkowie od trzech lat. Kiedy się sprowadziła, oddając córce mieszkanie w mieście, ciężko zachorowała. – Już jestem za stara , by znów się przeprowadzać Jednak czuję dziwne oddziaływanie tego miejsca. Niekorzystne – mówi.
Istnienie złej energii, emanującej z zamkowego wzgórza potwierdził radiesteta, sprowadzony kiedyś na miejsce wykopalisk. Nie znał historii zamku.
Sławków to miejsce przeklęte – powiadają mieszkańcy. Czy dawać temu wiarę?
Pochłonięta historią średniowiecznej warowni, pojechałam do Sławkowa. Dzień był słoneczny. W trakcie robienia zdjęć, naszły chmury i zaczęło mżyć. Kiedy wsiadałam do samochodu, słońce znowu wyszło zza chmur. Po powrocie, z fragmentem napisanego tekstu weszłam do kuchni. Kiedy otwierałam szafkę, sięgając po słodycze, strzeliły zawiasy i spadły drzwiczki. Wieczorem zgrany plik ze zdjęciami był pusty, a kiedy otwierałam inny, pojawiał się napis: invalid image. Ktoś powie – zrządzenie losu. Być może. Ale jednak wszystko to się zdarzyło.
Duchy przeszłości
Poprosiłam zaprzyjaźnioną wróżkę, by zobaczyła, co pokażą karty, czy faktycznie nad sławkowskim zamkiem ciąży przekleństwo. Natychmiast usłyszałam o wyrządzonych krzywdach, rozbojach, przelewanej krwi i o tym, że miejsce to spowite jest wieloma tajemnicami. Przyjaciółka nie znała historii zamku, jednak to, co powiedziała, zupełnie mnie nie zaskoczyła. – O każdym zamku można tak powiedzieć – pomyślałam nawet. Chwilę potem dowiedziałam się, że to miejsce w istocie jest przeklęte, a o pomoc woła od wieków kobieta, wysoko urodzona, może księżniczka. Po chwili wróżka dodała: - Wiesz, wygląda tak, jakby była to osoba duchowa, zakonnica, którą tu sprowadzono i przetrzymywano wbrew jej woli, wyrządzając wiele złego. Tutaj umarła. I tu błądzi jej dusza, nie mogąc zaznać spokoju.
Obiecałam zapytać Jacka Pierzaka, czy w istocie źródła historyczne mówią coś na ten temat, bo zgłębiając historię zamku, nie natrafiłam na takie informacje. Jakież było moje dziwienie, kiedy usłyszałam w słuchawce telefonu: Historyczne dokumenty z procesu potwierdzają, że biskup Paweł z Przemankowa kazał sprowadzić sobie na zamek mniszkę...
W przekazach historycznych nietrudno natrafić na wzmianki o tym, że liczne zamki na tych ziemiach kryją w sobie mroczne tajemnice, częstokroć będąc miejscami przeklętymi, jak choćby pobliski Lipowiec, z którym też związana jest zagadkowa historia. Pytanie tylko, czy warto odkopywać przeszłość, dając upust ciekawości, czy raczej nie budzić duchów sprzed stuleci, pozwalając im trwać w spokoju? Zródło- czasopismo ,,czwarty wymiar,,

1 komentarz:

  1. Lepiej nie budzic duchow sprzed stuleci- wiem gdzie jest zakopany kociol ze zlotem, pewien Zyd go schowal mowiac w tajemnicy mojemu pradziadkowi.W kazdym pokoleniu tylko jedna osoba byla wtajemniczona.Bylem tam rok temu z dziadkiem przed jego smiercia i ja pokaze mojemu synowi pewnego dnia to miejsce.

    OdpowiedzUsuń