wtorek, 27 września 2011

Przekazy Anielskich Pism

Niezwykłości, skądkolwiek by nie pochodziły, posiadają zazwyczaj ogromną moc przyciągania. Ta zaś z tym większą siłą działa, im owych cudów ciekawsza historia dotyczy. Taką właśnie niezwykłą historię malują - rzec by można - od wielu lat Kazimiera i Zbigniew Plądrowie z Sosnowca.
Hołdując zasadzie, że życie jest zbyt cenne, żeby miało być byle jakie, pomagają tym, którzy nie wyrażają wewnętrznej zgody na nie satysfakcjonujące życie i tym, którzy mają odwagę marzyć, jednocześnie chcąc swoje marzenia realizować.

Przekazy anielskim pismem usiane

Udało im się stworzyć własny nurt twórczości plastycznej, który nazwali malarstwem afirmacyjno-medytacyjnym. Oddziałują terapeutycznie poprzez sztukę, prowadzą warsztaty kreacji twórczej. Jako małżeństwo – wyjątkowi, jako terapeuci - niezawodni. W dodatku to ona została wybrana, by dać światu przekaz, dziś jeszcze niezgłębiony, tajemniczy, ale wierzy, że nadejdzie chwila, kiedy dowie się, kto nią kieruje i do czego zmierza.

Wszystkiemu winna ASP
Oboje są artystami plastykami. Los splótł ich drogi na studiach w Katowicach. To tutaj wszystko się zaczęło. Już u zarania swej artystycznej drogi mieli własną wizję wykorzystania swoich umiejętności tak, by tworzyć sztukę pozytywnie oddziałującą na widza. Świadomi tego, że człowiek, by coś znaczył, musi cały czas się rozwijać, z pasją oddawali się jodze i innym filozofiom Wschodu, gdzie teoria wypływa z praktyki.
- Z czasem, coraz bardziej uświadamialiśmy sobie działanie myśli, dźwięków, kolorów i ich wibracji na człowieka, na jego samopoczucie, zdrowie i funkcjonowanie w życiu – mówią .
- Wieloletnia praca nad sobą, zdobywane stopniowo umiejętności oraz własne przemyślenia, wyzwoliły w nas potrzebę niesienia pomocy ludziom. Nauczyliśmy się jak zmieniać ich myślenie na takie, które kreuje pozytywny rozwój i samorealizację, jak uwalniać się od męczących ich problemów.
Rebirthing, którego uczyli się od samego mistrza Leonarda Orra, praca z afirmacjami, artoterapia  i terapia esencjami energetycznymi – to tylko niektóre z narzędzi, jakie wykorzystują w pracy. Wielu mówi o nich, że we wszystko, co robią, wkładają serce. To niezwykłe zaangażowanie zostało docenione przez… no właśnie. I tu zaczyna się historia nie z tej ziemi.
Channellingowe przekazy
- Byliśmy w Siewierzu. Nagle usłyszałam bardzo silny przekaz, że mam się przygotować, bo zaraz będę pisała. Posłusznie, niemal machinalnie, sięgnęłam po kartkę i długopis. Chwilę później na papierze pojawiły się dziwne znaki, których znaczenia absolutnie nie rozumiałam. Działo się to w obecności pewnej osoby, z którą pracował mąż. Pomyślałam, że może to jakiś przekaz dla niej. Podałam jej kartkę z prośbą, by spróbowała odczytać zapisane znaki. Nie stawiała żadnego oporu. Po chwili wpatrywania się w dziwne pismo, zaczęła je odczytywać. Było to coś w rodzaju modlitwy, mówiącej o sile i ważności miłości – wspomina Kazimiera Sękiewicz - Pląder.
Ówczesny przypadek bardzo nią poruszył. Choć nie miała pojęcia o co chodzi, czuła, że dzieje się coś ważnego. Wtedy jeszcze nie szukała  wytłumaczenia, jaką rolę i w czyim planie odgrywa. Nie wiedząc, co pisze, po prostu poddawała się niezwykłej sile, niosącej przekaz. Tak zaczęły powstawać rysunki channellingowe. Dziś ma ich w dorobku całe mnóstwo. Kiedy się spotkałyśmy, podała mi do ręki jeden z kilku przyniesionych na spotkanie segregatorów, pełen swoistych dzieł sztuki. Natychmiast, kiedy go otworzyłam, poczułam jakby dziwna moc przeniosła mnie w nieznane ,miejsce, pełne radosnej ciszy. Trzymałam w rękach „magiczne obrazki”, od których biły: ciepło, radość, dobroć, miłość, ale przede wszystkim nieziemski spokój. Przyglądałam się im, a Wisia (tak mówią na nią znajomi) snuła opowieść.
 Sama wierzy, że nic nie dzieje się bez powodu. Nie wie, jak odczytać znaki, które wychodzą spod jej ręki, ale jest pełna ufności, że przyjdzie taka chwila, w której wszystko stanie się jasne.
Od tamtego momentu minęło kilkanaście lat a dziwne przekazy stały się niemal codziennością. Jak twierdzi, nigdy nie stara się ich wymyślać, po prostu się pojawiają.
 – Wszystko dzieje się bardzo szybko, jakby od dawna było przygotowane i czekało tylko na odpowiedni moment – mówi.
Malując przekazy, formą zachwycające wszystkich, którzy tylko zechcą na nie spojrzeć, nie wie co się wokół niej dzieje. Jest wyłączona z otoczenia i bardzo skoncentrowana. Kiedy wraca do rzeczywistości, potrafi bardzo się zdziwić, czasem nie może się ruszyć, jednak nigdy się nie boi.  – Wiem, że to dobra, mądra energia – uśmiecha się. Już nie zastanawia się, jak  to było na  początku, jakiego koloru użyć. Poddaje się temu, co się dzieje i jak łatwo zauważyć, efekt zawsze jest zadziwiający. I chyba nic w tym dziwnego, skoro tyle w niej dobroci. Już na pierwszy rzut oka emanuje spokojem i roztacza wokół siebie przedziwną dobrą energię.  Jakby wciąż delikatnie uśmiechnięta, twierdzi, że zawsze marzyła, by tworzyć sztukę pozytywną. Jak widać, została wysłuchana. Czy to rysunki zawierające afirmacje, czy mandale, czy channellingi – wszystko ma pozytywny wpływ na odbiorcę.
Pismo z innego wymiaru?
Tego, skąd pochodzą litery, pojawiające się w najróżniejszych momentach, nie wie nikt. Są tacy, którzy pismo z obrazów nazywają anielskim a w przekazach doszukują się ręki Stwórcy.
Ci, którzy znają Wisię Pląder nie mają wątpliwości, że nie została wybrana przypadkiem, by z czasem poskładać w całość wieloczęściową historię, której być może jest częścią. Jej wysoki stopień rozwoju duchowego nie mógł nie zostać dostrzeżony. Ona sama, pytana kto stoi za przesyłanymi jej przekazami, nie zna odpowiedzi, choć sprawcę tego, co się dzieje, nazywa Bogiem. Nie potrafi odczytać przekazów, ale czuje, że podświadomie je rozumie. Skromnie twierdzi, że na świadome zrozumienie musi przyjść odpowiednia chwila. Póki ta jeszcze nie nadeszła, a ego domaga się wyjaśnień, próbuje uzyskać jakieś informacje, trafiając do różnych osób. Niektóre z jej przekazów zostały w pewnym sensie odczytane. Dzięki temu dowiadujemy się na przykład, że jedno z tych swoistych malowideł ukazuje człowieka w boskiej świadomości. Mówi o nim, jako o istocie, która ma w sobie boskość, ale jest w niej też element ego. Konieczne jest, by dokonała się w niej transformacja, by mogła osiągnąć doskonałość.
Inny rysunek jest zapisem stworzenia świata. Mówi o tym, że Bóg istnieje w harmonii, a wszystko, co dzieje się we wszechświecie, jest zapisane. Rysunek ukazuje zapis wszystkich dróg, które człowiek ma do wyboru a wybór ten jest ogromny.
Prób interpretacji dokonywało już kilka osób z kręgu znajomych, również zajmujących się pracą nad sobą i rozwojem duchowym. Ich odczucia były różne.
 - Pojawiły się skojarzenia z dawnym pismem chaldejskim lub starożytnym pismem Dalekiego Wschodu. Ktoś odczytał zapisane "słowa" fonetycznie, zupełnie nie rozumiejąc ich treści, oddał tylko brzmienie tego języka, które było bardzo dziwne, gardłowe. Twierdzono też, że jest to pismo wielopłaszczyznowe, w którym pod każdym znakiem pojawia się następny, wprowadzający w dalszy zbiór informacji. Myślę, że wiele osób może odczytać te znaki zgodnie z własnym poziomem zaawansowania na drodze duchowego rozwoju - mówi pani Wisia. – Nie wykluczam, że może wcale nie trzeba ich tłumaczyć i rozumieć - wystarczy, że zostały zapisane i działają. Bo nasze obserwacje wskazują, że to pismo rzeczywiście oddziałuje na głębokie pokłady psychiki, przynajmniej niektórych ludzi. Odczuwają silne wzruszenia i emocje, ogromny przepływ energii, niektórym wzrasta temperatura, jeszcze inni mają fizyczne odczucia w ciele. Są i tacy, którzy wyczuwają dłońmi energię, emanującą z rysunków - opowiada artystka.
Czegokolwiek by nie napisać, złote, srebrne lub białe esy floresy poruszają wyobraźnię i przenoszą w pradawne czasy a energia z nich płynąca jest bardzo mocno odczuwalna.
- Jedna z osób, która spróbowała zinterpretować znaki, powiedziała, że pismo jest absolutnie nieprzypadkowe. Jest początkiem czasu zmian. Mówi o tym, że czas cierpienia i trudu przemija. Stanowi dla nas naukę, którą mamy potem przekazać dalej, by ludzie potrafili odzyskiwać wolność by ich psychika nie poddawała się manipulacjom i okaleczeniom. To swoiste zadanie ma nas przygotować do zaproszenia szeroko rozumianej miłości. Energia spływająca z symboli przygotowuje nas do wielkich zmian, do innego życia.
Różnorodność i siła odczuć
Zanim na intuicyjnie tworzonych obrazach zaczęło pojawiać się pismo, minęło wiele czasu. Jednak i bez przedziwnych liter to, na co patrzył odbiorca, najczęściej go wzruszało. Ludzie odczuwali radość. Do dziś zdarza się, że na wernisażach wystaw państwa Plądrów, wzrok ludzki jakby przywiera do obrazu. Ludzie nie chcą wychodzić, mówią, że czują się znakomicie, sprawiają wrażenie jakby czas przestał dla nich istnieć.
O przeznaczeniu obrazów dużo mówią ich nazwy: „Brama światłości”, „Orchidea miłości”, „Łaska opatrzności”. Wiele z zawartych w tych dziełach symboli pojawia się w wyobraźni malarki bez jasnego znaczenia. Bez względu na to, są chętnie kupowane. Wybór nie jest jednak łatwy. Artystka często maluje na zamówienie. Nierzadko otrzymuje przekaz właściwy dla danej osoby i zawiera go w rysunku.
- Zdarzyło się nie raz, że ktoś patrząc na obraz zaczynał płakać, innym razem dowiadywaliśmy się, że ustąpiły blokady wewnętrzne. Pewna pani wpatrując się w obraz, nagle spostrzegła, że lepiej widzi, zdjęła okulary i zaczęła czytać bez żadnych problemów – opowiada Wisia.
Intuicyjna twórczość od widza wymaga również intuicji. Nie analizy, jak myślą niektórzy a umiejętności odczuwania. Są osoby, które patrząc na rysunki, wewnętrznie czują, co zawiera obraz i jakie jest jego przesłanie. Zdobią nimi swoje mieszkania. Nie brak i takich, którzy na wzór otrzymanych symboli robią sobie biżuterię.
Wisia Sękiewicz-Pląder opowiada o wielu zdarzeniach.  Każde z nich na swój sposób zadziwia, każde intryguje. Spośród licznych historii, kilka zwraca szczególną uwagę.
- Podczas jednego z treningów usłyszałam w głowie wyraźne polecenie: "Siadaj i rysuj" – wspomina. - Zrobiłam to i powstał rysunek, który, jak ze zdumieniem potem odkryłam, okazał się identyczny z tym, który wykładowca narysował na tablicy. Innym razem, pewien "mój" zapis ujrzałam wcześniej. Pojawił się w energii nad pracującą grupą i zbliżał się do mnie, co bardzo dokładnie widziałam. Jeszcze kiedy indziej podczas treningu, który  Zbyszek prowadził z grupą, namalowałam rysunek, złożony z ośmiu symboli, a potem okazało się, że członków tej grupy było właśnie ośmiu, zaś treść rysunku oddawała to, co działo się podczas sesji.
Artystka nie zapomni też tego, jak któregoś dnia, gdy skończyła malować przekaz, podszedł do niej znajomy i powiedział, że widział jak znaki i wszystko, co namalowała, spływało na nią z góry, zatrzymując się w okolicach nóg. Powstało wówczas silenie działające koło z szesnastoma znakami. Tyle było osób na zajęciach i każda z nich otrzymała indywidualny przekaz, bardzo mocno nań reagując.
Podobne historie można by mnożyć.
Koła o przedziwnej mocy
Jest ich wiele. Pojawiają się nagle. Zazwyczaj, kiedy pracuje kilka osób. Wówczas stwarza się piękna energia – twierdzi Wisia.
– W pewnym momencie po prostu ciało sięga po narzędzia. Nie mogłoby się to stać ani wcześniej, ani później. Czasem wiem, że rysunek nie jest kompletny. Musi minąć jakiś czas i wracam do niego, by skończyć, ale to zdarza się niezwykle rzadko.
Te koła mają wyjątkowe znaczenie. Ci, którzy chcą, mogą do nich wejść, chętnie to zresztą czynią. Czują oczyszczenie, przepływ energii, czasem uzyskują odpowiedzi na zadane pytania.
 – Mam wrażenie, że w kole następuje kontakt z jakimś nauczycielem, ktokolwiek nim jest – twierdzi malarka. – Ludziom mija napięcie, jest im lżej, czasem widzą światło, czują ciepło. Przebywają w kole tak długo, jak tylko chcą. Zazwyczaj od kilku do kilkunastu minut.
Razem z mężem wspominają kobietę chorą na stwardnienie rozsiane, która bardzo mocno odczuwała przepływającą energię, jaka wyzwalała się w kole. Po chwili przypomina im się dziewczyna, która dzieliła się wrażeniem, jak po wejściu do koła zobaczyła, że podchodzą do niej postacie ubrane w białe szaty  ze złotymi guzikami. Ponieważ była chora, zapytała, co ma robić, żeby wyzdrowieć. Żadne z artystów nie pamięta już dosłownie, co usłyszała, ale bez wątpienia były to rady.
- W kołach zdarzają się przedziwne sytuacje. Pamiętam, jak któregoś dnia, po namalowaniu jednego z nich stałam w środku kilkanaście minut i komuś się kłaniałam. Komu? Nie mam pojęcia – opowiada.
Niekończąca się opowieść…
Wszystko zwykło posiadać tak początek, jak i koniec. Historia przekazów, spisywanych przez Kazimierę Sękiewicz -Pląder na pewno jeszcze się nie kończy. Kredki, żelowe pisaki, złote, srebrne i białe pastele, a nawet płatki złota leżą sobie spokojnie na swoich miejscach, czekając na właściwy przekazowi moment, który co jakiś czas nadchodzi. Channellingowych rysunków jest już kilkaset.
- Być może kiedyś spotkam się z  kimś, do kogo te znaki są adresowane - mówi z uśmiechem artystka. Dobrze wie, że pismo, którego przekaz zapisuje, nie pochodzi z żadnego ze znanych dziś języków. I choć historia zna przypadki innych osób, posługujących się pismem, automatycznym, dyktowanym przez istoty z innego wymiaru, to co tworzy Wisia jest swoistym ewenementem w tej dziedzinie.
Ona sama cierpliwie czeka, wierząc, że wszystko na świecie dzieje się w konkretnym celu. I dalej maluje „dyktowaną” historię…już dziś dla wielu szczęśliwą.
Teresa Szczepanek
Tekst wklejony za zgodą autora Pani Teresy Szczepanek

Duch pachnący macierzanka

Wielu z nas miało okazję odczuć ich obecność. Zdecydowana większość zna zasłyszane o nich tu i ówdzie historie, niekoniecznie z dzieciństwa. Od stuleci wzbudzają naszą ciekawość, pobudzając ludzką wyobraźnię. Jedni wierzą, że są wśród nas, inni negują ich istnienie. Jednemu nie da się zaprzeczyć: lubimy, gdy się o nich opowiada…
Wejdźmy zatem w świat pełen tajemnic i silnych mocy, zagłębiając się w prawdziwą historię. Otwórzmy oczy na to, co niedostrzegalne i tajemnicze. Dotknijmy, choćby oczyma wyobraźni, tego, co nietykalne, starając się dostrzec to, co na pozór niewidzialne.

Duch pachnący macierzanką

Aleksandra stanęła w progu drzwi do pokoju. – O, moja droga, sama to ty tutaj nie jesteś – powiedziała, spokojnie rozglądając się dookoła. Specjalnie mnie to nie zdziwiło. Od jakiegoś czasu miałam wrażenie, że ktoś obserwuje mnie, kiedy zasypiam. W dodatku obok mojego ulubionego fotela roztaczał się słodki zapach macierzanki. Jakby ktoś zmieszał ją z wonią fiołków.
Dama w czerni
Chwilę później dowiedziałam się, że pomieszkuje u mnie kobieta  w średnim wieku, pani ponoć elegancka,  w stylowym kapeluszu, znająca obce języki, spowita w czerń.
– Kogoś najprawdopodobniej szuka. Nie sądzę, żeby miała złe zamiary. Po prostu chyba dobrze się tu czuje – dopowiedziała Ola.
Ktokolwiek wchodził do mojego mieszkania faktycznie mówił, że ma ono swój klimat i czuł się najprawdopodobniej nim dobrze. Mimo to wieczorne szpiegowanie mnie przez uchylone do sypialni drzwi z każdym dniem przydawało mi większego strachu. Moja znajoma, posiadająca zdolności paranormalne, zaproponowała na wszelki wypadek okadzić mieszkanie odpowiednimi ziołami.
Miałam tej nocy spać spokojnie. Tymczasem była to bodaj najgorsza noc w moim życiu. Ze snu wybudził  mnie najpierw powiew zmrożonego powietrza a potem dziwna siła usiłował wcisnąć moją głowę w poduszkę, na której spałam, objawiając swoją moc.  Nie dość, że byłam przerażona nie na żarty, to jeszcze nie mogłam się poruszyć. Bezwładne ciało odmawiało posłuszeństwa, sprawiając wrażenie kilkutonowego monolitu. Głos, mimo, że usiłowałam krzyczeć, po prostu nie wydobywał się z gardła. Walka z dziwną energią, która powoli doprowadzała mnie na skraj wyczerpania nerwowego była przegrana z kretesem. Po niezmiernie długiej w moim odczuciu chwili, podobnie nagle jak się pojawił, atak ustał.
Do rana nie zmrużyłam oka. Jakimś cudem doczekałam przyzwoitej godziny porannej, kiedy to wypada już nękać ludzi telefonami i natychmiast wybrałam numer Aleksandry.
Nie była zachwycona tym, co usłyszała. Pod wieczór znowu stanęła w drzwiach pokoju, w którym na dobre zagościł bliżej nieokreślony, nękający mnie byt. Tym razem nic jej nie zaniepokoiło. Snułyśmy rozważania na temat energii, które błądzą w przestrzeni, kiedy wzrok Oli zwrócił się w stronę drzwi a ona sama powiedziała: - Proszę, proszę, kogo my tu mamy, nasza lokatorka z innego wymiaru się obudziła. Witamy.
Znieruchomiałam natychmiast, choć starałam się zachować zimną krew. – Co ty właściwie widzisz? – dopytywałam się. – Poświatę, kontur, czasem wiry światła, tego nie da się powiedzieć słowami – uzyskałam odpowiedź.
Wtargnięcie w ciało
Nasza rozmowa toczyła się dalej. Przypomniało mi się, jak po śmierci babci miałam podobne uczucie zimna, zesztywniałe ciało, krzyczałam, ale mama nie słyszała krzyku. Jakiś ciężar uciskał mi klatkę piersiową. Opowiadałam Oli, jak po słowach: Babciu, jeśli to ty, to proszę, nie strasz mnie – wszystko minęło. Nagle twarz jasnowidzącej wykrzywił nienaturalny grymas. Ze zdziwieniem patrzyłam, jak z każdą chwilą zmieniająca się mimika twarzy czyni Olę zupełnie mi obcą. Nienaturalnie przekrzywiała głowę, twarz przebiegał dziwaczny uśmiech, jakby szyderczy, niby mnie słuchała, ale jakby była gdzie indziej… Mówiła wolniej, jak zaprogramowana. W dodatku jej oczy przeszywały mnie na wskroś, zdawały się patrzeć nie na mnie, tylko przeze mnie.  Puste, bezbarwne, bez wyrazu, na pewno nie jej. W końcu nie wytrzymałam. – Ola, co ty robisz, przestań mnie straszyć! – powiedziałam stanowczo. Starała mi się tłumaczyć, że przecież ze mną rozmawia normalnie, że nie wie o co mi chodzi a już o straszeniu nie ma mowy. Nie skutkowało. Dawało się zauważyć delikatne drżenie na jej ciele. Po jakimś czasie  przybrała normalny wyraz. Nerwowo sięgnęła po papierosa. Nie dawałam za wygraną, zasypując ją pytaniami, co się z nią działo przez ostatnie minuty. Twierdziłam, że miałam wrażenie jakby to nie była ona. I wtedy zaskoczyła mnie zupełnie.
– No, bo to nie byłam ja! - powiedziała wreszcie. – Coś takiego przydarzyło mi się pierwszy raz w życiu. Bałam się, że się przestraszysz i sama byłam w strachu. Widać twojemu gościowi nie spodobało się, że wczoraj zakłóciłyśmy mu spokój, więc postanowił najpierw ukarać Ciebie a teraz postraszył mnie – wyjaśniała.
Chciałam wiedzieć, co czuła. Opowiadała, że to potwornie dziwne uczucie. – Masz jakby dwa ciała, czujesz, że jest ci ciasno. Nie panujesz w pełni nad swoimi ruchami, nawet wypowiadane słowa nie do końca są twoimi słowami a ciało jest jakby nie twoje – starała się oddać to, co czuła.
Miałam dosyć. Bałam się coraz bardziej. Aleksandra zasugerowała egzorcyzmy, jeśli święcona woda, którą przyniosła, nie da rezultatu. Za sprawą medytacji wyciszyłam się trochę. Woda, zdawało mi się, działała, więc myśl o egzorcyście schowałam na dnie szuflady z przykrymi myślami. Tej, do której nie zaglądam za żadne skarby.
Wakacje z duchem
Niedługo potem jechaliśmy w Tatry. Któregoś dnia w pokoju omal nie umarłam z przerażenia. Nie chciałam odpowiadać na pytania męża, który zorientował się, że dziwnie się zachowuję. On jednak nie dawał się zbyć.
- Nie wiem, co sobie teraz pomyślisz, ale nasz duch najwyraźniej zabrał się z nami na wakacje – powiedziałam wreszcie. – Czujesz macierzankę? – zapytał. Kiwnęłam twierdząco głową. Jakież było moje zdumienie, kiedy usłyszałam, że i on miał podobne odczucie, tylko nie chciał mnie niepokoić. Postanowiliśmy o tym nie myśleć. Tylko czasem, wędrując po górach, uśmiechaliśmy się znacząco, oboje czując, że dziwny byt chwilami nam towarzyszy.
Resztę wakacji spędzaliśmy w Bieszczadach, a  właściwie mieliśmy taki zamiar.
Na szczycie Połoniny Wetlińskiej  przeczekaliśmy potężną burzę. Zejście nie było łatwe. Byliśmy zaledwie kilka kilometrów od Ustrzyk Dolnych, gdzie wynajmowaliśmy kwaterę, kiedy przez samochód przetoczył się dobrze znany nam zapach.
Dosłownie chwilę po tym zdarzeniu zza zakrętu wyjechał  nissan terrano. Jednoosiowa, metalowa przyczepa odczepiła się od niego i uderzyła w nas czołowo. Na reakcję nie było czasu. Koło od przyczepy złamało słupek w samochodzie, wybiło szybę i złamało mężowi rękę. Potem samochód stoczył się do głębokiego rowu. Nie wiem jakim cudem przeżyłyśmy z córką wypadek. Samochód nadawał się tylko do kasacji. Jedynie mąż doznał poważnych obrażeń. Złamanie zmiażdżeniowe, wielofragmentowe na zawsze zdeformowało mu rękę, choć składali ją specjaliści w Piekarach Śląskich. Szyte ucho, rany na twarzy i to najgorsze… uczynnił się guz trzustki.
Tajemnicze zniknięcie
Dzień wypadku, który przerwał nam wakacje był tym, w którym po raz ostatni pachniało macierzanką. Po powrocie do domu zniknął bezpowrotnie. Duch nas opuścił. Tak mi się przynajmniej wówczas wydawało.
Długo zachodziłam w głowę, czego tak właściwie doświadczaliśmy. Zła energia? Dobry byt? Tajemnicza mara?  Gość z innego wymiaru? Anioł? Interpretacje były tak różne, jak wielu było interpretatorów.
Zdaniem egzorcysty, musiał to być duch, szukający zemsty, zawieszony między światami, nie mogący odejść spokojnie do swojego świata. To, co mówił egzorcysta, układało się w całość, zwłaszcza, że po wypadku wszystko się uspokoiło.  Byli i tacy, którzy tajemniczą woń przypisywali aniołowi stróżowi, który, ich zdaniem, w zetknięciu z nieszczęściem próbował nas ostrzec. Kogo by wówczas nie posłuchać, każdy miał coś swoistego do dodania. Dopełnieniem wszystkiego była opowieść mojego męża.
Powracający sen
Nie wiedział o wizjach, jakie miała Aleksandra. Nie chciałam, by pomyślał, że oszalałam do reszty. Czuł tylko zapach i znał moje obawy. Któregoś dnia w klinice, spacerując po ogrodzie, opowiedziałam mu o wizjach, w których pojawiała się elegancka dama. Jak porażony piorunem wykrzyknął: Przecież to ta kobieta z mojego snu!. W pierwszej chwili nie wiedziałam, o co mu chodzi. - Jaki sen? Jaka kobieta? Co ty opowiadasz? – dopytywałam się natarczywie.
- Pamiętasz, opowiadałem ci dawno temu, że co jakiś czas prześladuje mnie sen, w którym pojawia się kobieta spowita w czerń. Zawsze siada na brzegu mojego łóżka i patrzy z wyrzutem, przeszywająco, jakby domagała się wyjaśnień, jakby chciała za coś zadość uczynienia. W każdym z tych snów mam wrażenie, że komuś odebrałem życie. Potem już tylko biegnę, by go odnaleźć, bo nigdy nie wiem, kim jest. Za każdym razem jestem gdzie indziej: w piwnicy, w lochach, w lesie. Wiem, że muszę się spieszyć. Kiedy już docieram do celu i właśnie mam zobaczyć swoją ofiarę, budzę się z przeraźliwym lękiem a zimny pot po prostu mnie zalewa. Od przeszło dwudziestu lat staram się w śnie odkryć straszną dla mnie prawdę, której nieustannie poszukuję. Wszystko na nic.
Zaniemówiłam. Przypomniały mi się nagłe przebudzenia męża i strach w nocy. Nie chciał mówić, co mu się śniło. Faktycznie kiedyś zdawkowo napomknął o męczącym go śnie, który wraca. Bez szczegółów. Kiedy Ola spostrzegła w naszym domu tajemniczą postać i opisała jak wygląda, nie skojarzyłam jej ze snem. Może to pomogłoby zapobiec nieszczęściom?
Dzisiaj już nie wnikam w to, czy zjawa istotnie kogoś szukała, jak mówiła jasnowidząca, czy chciała się za coś zemścić. Zdaniem Aleksandry, szukała dziecka, które prawdopodobnie straciła w dziwnych okolicznościach. Nasza córka miała wówczas siedem lat. Po tej dziwnej historii, jaka nam się przydarzyła wiem jedno: duchy istnieją! I jeśli tylko mają takie życzenie, dają znać o swoim istnieniu. I źle się dzieje, kiedy zaczynamy lekceważyć dawane nam znaki.
Niespodziewane odwiedziny?
Czy z chwilą wypadku, który zapoczątkował pasmo nieszczęść, duch czarnej damy zaspokoił żądzę zemsty? Trudno wyrokować. Jedno jest pewne: bliskie spotkania z duchami na zawsze pozostają w pamięci a świat już nie jest taki sam.
Nie raz słyszałam, jak ktoś mówił, że chciałby zobaczyć ducha. Według starotajskich przekazów istnieje dziesięć sposobów, aby tego dokonać. Wszystkie są opisane w tajemniczej księdze zatytułowanej „Dziesięć Spotkań". Przystępując do rytuałów, warto jednak uważać, aby nie obudzić sił, nad którymi nie będziemy w stanie zapanować, bo wtedy nasze życie może zmienić się w koszmar.
Kiedy w rocznicę śmierci męża kładłam na płycie wiązankę, tulipany zapachniały nagle macierzanką…
Teresa Szczepanek.
 Tekst uzyskałam za zgoda właściciela Pani Tereni Szczepanek :)

Remedia

Tajemnicza moc remediów

Przez wieki owiane aurą tajemniczości, kiedyś powszechnie używane, wraz z rozwojem cywilizacji zepchnięte zostały do rangi zabobonów. Jednak mimo to, często po nie sięgamy. Zwłaszcza w chwilach zwątpienia lub zagrożenia. Talizmany, amulety i inne remedia znów zaczynają wracać do łask, święcąc tryumfy.
Zanim pani Hanna kupiła pierścień Atlantów w jej życiu ciągle coś się nie układało. Co rusz na coś chorowała, przytrafiały jej się okoliczności, przez które pogrążała się w depresji. Któregoś dnia usłyszała o pierścieniu.
- Najszybciej, jak było to możliwe, pojechałam na targi ezoteryczne, kupiłam pierścień i od tamtego czasu nie rozstaję się z nim ani na chwilę – opowiada. – To już pięć lat a ja nie pamiętam, żeby coś mi dolegało. Wychodzę obronną ręką z różnych opresji, czuję, że pierścień mnie ochrania i pomaga rozwijać intuicję – mówi.
Takich osób, przeświadczonych o dobroczynnym działaniu talizmanów i amuletów jest w naszym społeczeństwie bardzo dużo. Ktoś powie, że ulegamy magii tajemniczych przedmiotów. Czy jednak nie jest tak, że coraz częściej zdajemy sobie sprawę z ich oddziaływania i wpływu na świat, który nas otacza, na rzeczywistość, w której żyjemy? Wystarczy tylko sięgnąć do historii,  trochę poczytać , porozmawiać choćby z fizykami, by zdać sobie sprawę, że to nie żadne zabobony, a moc tych coraz powszechniej używanych remediów ściśle związana jest z wieloma dziedzinami nauki.

Dawno temu

Przedmioty magiczne od dawna służyły jako ochrona przed „złym okiem” i czarami. Dawniej amuletem mógł być mały skórzany woreczek – co nas dzisiaj może nieco dziwić - wypełniony odpowiednio dobranymi kamieniami szlachetnymi lub kryształami, a także ziołami, posiadającymi ochronną moc. Takie właśnie woreczki z różnościami nosiło się na szyi lub przy pasku. Jednak jak zawsze to, co dobre i magiczne mogło być również użyte przeciwko człowiekowi. I tak w celu uczynienia komuś krzywdy zamiast wspomnianych ziół i kryształów umieszczano w woreczkach coś, co kojarzyło się ze złem. Wkładano do nich na przykład nieparzystą ilość (1, 3, 5, 7, 9 lub 13)  przedmiotów takich jak: gwoździe z trumny, szpilki, igły, obcięte paznokcie, fotografie, kosmyki włosów, kości do gry, fałszywe monety lub zioła, a nawet  ziemię cmentarną, które miały odmienny niż leczniczy charakter. Tak spreparowany amulet o odmiennym znaczeniu umieszczano przy drzwiach wejściowych lub bramie prowadzącej do posesji. Uciekano się też do innych sztuczek. Umieszczano je na drodze w ten sposób, aby osoba, na którą chce się rzucić zły czar, musiała je minąć lub po nich przejść. To sprawiało, że negatywną energię, zawartą w pakunku, wprowadzało się ze sobą do domu. Dzięki temu efekt był ponoć gwarantowany.
Dzisiaj również ucieka się do podobnych sposobów, bowiem szkodzenie bliźniemu, choć wstyd się do tego przyznać, ciągle stanowi cel dla niektórych. Najczęściej używana do złych celów jest woda wylewana na próg. Do klasycznie złych amuletów zaliczyć trzeba też podrzucanie zdechłego kota, działanie którego doceniło wielu doświadczonych krzywdzicieli.

Talizman czy amulet?

Prawdopodobnie nie znajdzie się talizman ani amulet, w którym nie ma odwołania do jakichś symboli. Tak więc wszystko, co zostało powiedziane o symbolach dotyczy także talizmanów. Oprócz tego talizmany rządzą się własnymi prawami. Jaki z tego wniosek? Żeby efektywnie korzystać z talizmanów i amuletów, należy zachować wszystkie reguły wiążące się z symbolami a także te, które są przypisywane przedmiotom magicznym.
Porównując talizman z amuletem można stwierdzić, że te pierwsze są czymś  niejako mniej mistycznym, że pełnią rolę swego rodzaju akumulatorów energii zapewniającej szczęście, że moce w nich zawarte zwykle uzyskiwało się dzięki naładowaniu ich przez odpowiednie osoby siłą w religioznawstwie określaną malezyjskim terminem mana. Samą zaś siłę przekazywano różnie, w zależności od kultury i okresu historycznego. Obecnie najbardziej klasyczna preparacja talizmanów jest domeną tybetańskich lamów.
O amuletach opowiadać jest znacznie trudniej. Spotykane współcześnie również nawiązują do tradycji z Tybetu i stamtąd pochodzą. Do Europy dotarły na przykład gau – czyli osobiste relikwiarze, we wnętrzu których, jak wierzą Tybetańczycy – drzemią związane tajemną mocą demony lub opiekuńcze duchy.
To, czy sięgniemy po talizman, czy zamówimy sobie amulet, zależy od nas samych. Zastanawiające jest jednak, że ostatnio częściej niż dotychczas wielu z nas szuka pomocy, zdając się na ich działanie.

Remediami w kryzys

Sięgając po remedia, zwykle dotychczas poszukiwaliśmy mistyki. Obecnie nietrudno zauważyć, że interesuje nas bardziej sfera praktyczna. W dobie zmierzającego do nas milowymi krokami kryzysu, z coraz większą determinacją, staramy się zabezpieczyć przed mającymi nadejść trudnymi czasami. Czynimy to na rozmaite sposoby. Nierzadko nie dysponując dostateczną wiedzą i stale jeszcze utożsamiając mający przynosić szczęście talizman z mającym chronić amuletem.
Jak twierdzą znawcy tematu, sięgamy po trosze po wszystko. Od kadzideł oczyszczających otoczenie poczynając, przez figurki chroniących i wskazujących nam drogę aniołów, mandale - pozwalające działać siłom kosmicznym, posążki Buddy zapewniające dobrobyt po inne drobne figurki przynoszących  szczęście słoni, żółwi, smoków czy żab.
- Obecnie potrzeba nam głównie uporządkowania naszej podświadomości. Z tym spotykam się najczęściej. Klienci chcą, by wskazać im talizman, który ukierunkuje ich na to, czego najbardziej pragną – twierdzi Grzegorz Ciszak, radiesteta, którego firma słynie miedzy innymi z biżuterii ochronnej najwyższej jakości i  przedmiotów radiestezyjnych.
- Nie jest tajemnicą, że nasilają się zawiść i zazdrość. Szukamy zatem ochrony. Tu przychodzą nam z pomocą przedmioty oddziałujące pozytywnie poprzez promieniowanie kształtów. Najlepszy jest Pentagram, który skutecznie odbija energię. Pełni rolę tarczy ochronnej, rolę jasnego umysłu i wszechstronnej wiedzy. Chroni przed demonami, złymi spojrzeniami, oskarżeniami i fałszywymi słowami. Wierzono, że osoby noszące Pentagram poradzą sobie z każdym problemem i pokonają każdą przeszkodę - wyjaśnia.
Jeśli chodzi o pomyślność w biznesie – a o to zabiegamy coraz częściej - bardzo silne pozytywne działanie ma dwustronny talizman nazywany pieczęcią Salomona - symbol przenikania się w świata widzialnego i niewidzialnego. Ma wspomagać, oświecać i prowadzić. Przynosi szczęście, miłość i powodzenie, dodaje także siły i mądrości. Zabezpiecza to, co posiadamy a z drugiej strony służy pomnażaniu naszych dóbr.
- W sprawach uczuć doskonale sprawdza się talizman Christiana. Jest starożytnym, niewypowiedzianie silnym znakiem astrologicznym, oddziałującym na podświadomość, dającym miłość, szczęście harmonię i porozumienie między małżonkami.. Podrzucony lub podarowany właściwej osobie wzbudza w niej odpowiednie uczucia. Noszenie przy sobie talizmanu zapobiega i usuwa bezpłodność, daje spokój i równowagę ducha, przynosi dobre wieści. Jego siła przeciwdziała truciznom. Leczy depresję, daje nadzieję i dobre samopoczucie. Jest ostatnio bardzo chętnie kupowanym talizmanem – mówi Grzegorz Cisza.
Jego zdaniem, jeżeli chcemy polepszyć działalność naszej firmy - a takich klientów właśnie przybywa -  warto sięgnąć po mandale biznesowe. Uaktywniają i nasilają naszą pracę. - Czasem jesteśmy zaskoczeni, bo pod ich wpływem zaczynamy mieć coraz mniej czasu. To jednak przekłada się na nasze zyski - twierdzi radiesteta.
Kiedy nasilają się kłopoty i nękają nas zmartwienia, warto zadbać o złagodzenie stresów i powstających napięć. Poziomy energetyczne doskonale wyrównuje piramida – mówi.
Dobroczynne działanie piramidy potwierdza wielu. Między innymi Jan Szkutnik z Wrocławia. – Od kiedy pod specjalnie wykonaną piramidą spędzam kilkanaście minut dziennie, żyję zupełnie inaczej. Wróciły spokój i równowaga. Znikły napięcia. Nie jestem już tak podatny na stresy jak dawniej, wyregulowało mi się ciśnienie – stwierdza.
Rzecz jasna najmocniej działają talizmany robione na indywidualne zamówienie, na podstawie danych, na przykład z zastosowaniem silnych kryształów. Oczywiście nie należy zapominać o pierścieniu Atlantów, który wytwarzając silne pole ochronne jest bodaj najsilniejszym z talizmanów i najczęściej stosowanym – przypomina Grzegorz Ciszak.
Wśród starożytnych kultur i ludów pogańskich amulety były bardzo rozpowszechnione. Podobnie jak w czasach biblijnych tak i teraz uważa się, że  otaczają mocą ochroną swego właściciela, strzegąc go przed niebezpieczeństwami i negatywną energią. Dla skutecznego funkcjonowania amuletu potrzebna jest jednak wiara w jego moc ochronną.
Najwartościowsze to takie, które są wykonywane indywidualnie dla danego człowieka współdziałając z jego polem energetycznym, czyli aurą. Wspomagając pole ochronne człowieka, zapewniają ochronę przed złem.

Dobroczynne Feng shui

Od samego początku, gdy sztuka Feng shui przekroczyła nasze granice niebywałe, cudowne wręcz działanie przypisywane było przedmiotom kultury chińskiej zwanym remediami. Dzwonki wietrzne, posążki Buddy, żaby, flety czy ideogramy jako remedia zawładnęły naszym rynkiem
- Z każdym dniem coraz częściej poszukujemy przedmiotów, które „slużą” zdobyciu pieniędzy, poprawie zdrowia, naprawie relacji międzyludzkich. Zwiększa się zapotrzebowanie na odreagowywanie złych energii. Chętnie kupowane są amulety tybetańskie, oparte na mantrze Om –Mani – Padme - Hum  działające na wszystkie aspekty życia - mówi Marian Jurek, zajmujący się ich sprzedażą od wielu lat.
- Różnica jest taka, w porównaniu na przykład z rokiem ubiegłym, że społeczeństwo jakby dojrzało. Chce zapobiegać problemom, nie - jak dawniej - szukać jedynie rozwiązań.
Popularnością cieszy się pierścień mnichów tybetańskich, dzięki któremu dokonują się różne transformacje. Na czasie jest jak zawsze znak Om i znak Tao, przynoszące siłę i równowagę.
To jednak tylko jedna strona Feng shui. Ta łatwiejsza dla nas, bo bardziej zrozumiała. Tylko, czy postawienie figurki lub założenie na palec pirścienia to już sukces?
Zapominamy - a rzadko się o tym mówi - że remedia Feng shui to nie to samo co sztuka Feng shui, a tylko sposób zaspokojenia naszej podświadomości. W dodatku  niejednokrotnie  tylko na chwilę. Często  błędnie utwierdzamy  się w przekonaniu, że coś zrobiliśmy w celu rozwiązania naszego problemu, zakupując figurkę, która w naszym mniemaniu przyniesie oczekiwany efekt. Lecz tak naprawdę remedia  nie zastąpią  istoty tej starej metody.
Feng Shui to sztuka i umiejętność praktycznego życia w harmonii z otoczeniem. Dwa obco brzmiące, choć udomowione przez nas słowa oznaczają wiatr (powietrze) i wodę, czyli dwa czynniki fizyczne, bez których nie jesteśmy w stanie w ogóle egzystować. Na naszej planecie wpływ wody i świeżego powietrza determinuje życie, a metody Feng Shui pozwalają na znaczące usprawnienie jego jakości poprzez indywidualny dobór proporcji obydwu czynników. Właściwie zastosowane Feng Shui owocuje w tempie zależnym od faz Księżyca polepszeniem poszczególnych aspektów życia, witalnością, zdrowiem, dobrymi relacjami z otoczeniem i nadmiarem energii, w tym także finansowej. Zainteresowanie tą sztuką jest coraz większe, zwłaszcza w ostatnim czasie.
Trzeba jednak nie lada wiedzy, praktyki i zaangażowania, by wprowadzić potrzebny ład i porządek.
Remigiusz Senska od 1998 roku praktykuje Feng Shui w Polsce, Europie, USA i w Chinach. Kilka razy w roku odwiedza centra wiedzy Feng Shui na świecie (Chiny, Hong Kong, Malezję, Singapur), wzbogacając własne umiejętności i wiedzę zabieranych ze sobą osób. Specjalizuje się w praktycznych zastosowaniach Szkoły Kompasu, doradzając w kreacji dobrobytu i partnerstwie, stosując tradycyjne i nowoczesne środki aranżacyjne.
- Kiedyś klienci w zdecydowanej większości nastawieni byli na poprawę zdrowia i partnerstwo. Obecnie ukierunkowują się głównie na biznes - mówi. - Ci, którzy prowadzą interesy na dużą skalę najlepiej wiedzą o tym, że o przyszłość trzeba zadbać. Aranżują więc wnętrza, zamawiają logo firm tworzone zgodnie z zasadami Feng shui, proszą o zabezpieczenia - najczęściej przed konkurencją lub okolicznościami urzędowymi. Właściwie wszyscy to klienci indywidualni, mający określone cele. Im trzeba tylko wszystko poukładać tak, by przynosiło pożądane efekty. Takich osób nigdy nie brakowało, jednak teraz, kiedy nieco trudniej się żyje, ich liczba sukcesywnie wzrasta – stwierdza. -  Oni nie postawią sobie na biurku figurki Buddy pokaźnych rozmiarów, ani żaby z pieniążkiem, czy wielkiego smoka. Zdecydują się ewentualnie na drzewko finansowe. Drobne przedmioty kupują przygodni klienci. Często nawet nie wiedzący po co przyszli, po prostu szukający czegoś, co może im pomóc. Czasem z tych przygodnych sytuacji rodzi się stała współpraca - opowiada. Zdecydowanie jednak podkreśla wzrost zainteresowania sztuką Feng shui w celu uzyskania pomocy wieloaspektowej.

Aura, runy i reiki

Redukcja zatrudnienia ma coraz większy wpływ na to, że nawet jeśli nie chcemy, staramy się przebranżowić, nie mając innego wyjścia. Potwierdzenia, czy nadajemy się do wykonywania innego niż dotychczas zawodu szukamy często, wykonując zdjęcie aury.
- Dzięki temu, że prezentujemy najnowszą technikę w tej dziedzinie, nie narzekamy na brak klientów – mówi Saulius Monkauskas, prowadzący w Tarnowie firmę Sotari. - Analizując kolory aury, określamy między innymi predyspozycje danej osoby. Nie raz zdarzyło się już, że po uzyskaniu u nas wskazówek, co do potencjału, jaki skrywa w sobie – często o nim nie wiedząc - dany klient zapisywał się na szkolenia, kursy, o których nigdy wcześniej by nie pomyślał. Rozpoczynał kształcenie na przykład w dziedzinie bioterapii, reiki, psychologii – mówi analityk aury.
- Nie ulega wątpliwości, że znając swoją aurę po prostu łatwiej nam radzić sobie z problemami, łatwiej funkcjonować w otaczającej nas rzeczywistości. Po prostu życie nabiera innych barw a ludzie odnajdują siebie – wyjaśnia.
Słowa te potwierdzają klienci. - Gdyby nie zdjęcie aury, jakie zrobiłam u pana Sauliusa, nie wiedziałabym, że mogę śmiało pójść w ezoterykę. Zajęłam się numerologią i runami. Odnalazłam własną ścieżkę życia, dzięki czemu zaczęłam się spełniać – mówi Magda Małkiewicz z Poznania.
- Znajomość aury i dobra jej interpretacja naprawdę zmienia punkt widzenia na wiele spraw. Otwiera przed nami nowe możliwości. Jesteśmy bardziej świadomi siebie, swoich zachowań, relacji z innymi, rozumiemy co i z jakiego powodu nas spotyka. Cieszy mnie, że dokonując analizy aury moich klientów mogę w pewnym sensie im pomagać – stwierdza Saulius Monkauskas.
Kolejne remedia, jakie zyskują na popularności, kiedy nasilają się problemy to symbole Reiki. Mają za zadanie roztaczać i synchronizować energię, tworząc przyjazną dla duszy i ciała aurę. Każdy z symboli występuje w formie wisiorków, które można nosić na szyi, ale również w portfelu. Dla poprawy działania wieczorem można wkładać je pod poduszkę. Nie są zwykłą biżuterią, która ma ozdabiać nasze ciało. Należy je nosić do czasu, aż pożądany cel zostanie osiągnięty. Poszczególnych symboli należy używać osobno. Kolejność stosowania jest dowolna. – Czuję się spokojniejsza, mam większą energię zyskałam pewność siebie, łatwiej mi się myśli – mówi Agata Janosz. Stało się tak, od kiedy zaczęłam nosić symbol Senshin.
Podobnie jest z runami, których moc znana jest od dawna. Co rusz znajdują się chętni na wykonanie talizmanu zawierającego znaki, którymi posługiwali się Wikingowie. Tajemnicze kształty już nikogo nie dziwią. Klient jest dziś bardziej obeznany niż kiedyś. Obecnie przychodzi i chce by go chronić. Jego, zdrowie najbliższych, układy partnerskie, pracę. Najczęściej kupowana runą jest Sowelo. To runa lecznicza, uaktywnia energię czakr, harmonizuje jej przepływ i wzmacnia siły witalne organizmu. Noszona jako talizman zapewnia sukces i powodzenie.

Nieustannie obecne

Gwiazda Arcygamy, Talizman Słońca, kryształowe piramidy, Oko Horusa, Heksagram, Talizman Aniołów, wisior Atlantów, Ręka Fatimy, Bastet, Znak Om… ileż to razy zauważamy te znaki w postaci pięknie wykonanej biżuterii u znajomych, mijających nas przechodniów lub nosimy je sami. Jak łatwo zauważyć, symbole towarzyszą nam nieustannie. Ten świat, sięgający korzeniami do pradawnych czasów, umiejętnie splata się z tym, co niesie z sobą nowoczesność. Współczesny człowiek ciągle się spieszy, goniąc za szczęściem, zdrowiem, pracą, pieniędzmi, miłością. Nic więc dziwnego, że w tej gonitwie sięga po to, co przez wieki pomagało zachować równowagę i osiągać cele – po remedia.
Teresa Szczepanek.
 Tekst jest własnością Pani Tereni Szczepanek i uzyskałam jej zgodę na publikację go na moim blogu  :)