wtorek, 24 maja 2011

Dzieci Nowej Ery

  DZIECI NOWEJ ERY
 

  DZIECI INDYGO
Rodzice, pedagodzy, psycholodzy, lekarze i wiele innych osób, mających stały kontakt z dziećmi zauważa, że dzisiejsze dzieci są inne niż jeszcze trzydzieści lat temu. Różnice zauważalne są nie tylko w ich zachowaniu, które jest przecież jedynie odzwierciedleniem ich głębszej odmienności, ale przede wszystkim w warstwie psychicznej, emocjonalnej i duchowej. Kierują się innymi potrzebami, inaczej czują i mają inne cele życiowe i duchowe. Przychodzą na świat po to, by wskazać wszystkim kierunek rozwoju ludzkości. Rodzice i inni dorośli, z którymi te dzieci się stykają, często nie rozumieją ich potrzeb i usiłują wtłoczyć je w stare systemy i struktury społeczne, polityczne, prawne i edukacyjne. Niestety, również same Dzieci Indygo najczęściej niewiele rozumieją z tego, kim są. Przeczuwają tylko, że są inne niż większość ludzi, a wiele z nich czuje się tu "nieswojo", zupełnie jakby były z innej planety.

Zanim więc one wskażą nam kierunek, najpierw same wymagają pomocy, uwagi i wsparcia, żeby dzięki swym wrodzonym darom mogły zająć się swym celem życiowym, na realizacji którego wszyscy skorzystamy. Dzieci Indygo to pokolenie, którego główna fala narodzin rozpoczęła się na świecie w latach siedemdziesiątych i potrwała mniej więcej do roku 2000, kiedy to zaczęły rodzić się pierwsze Dzieci Kryształowe. Nazwa Indygo pochodzi od koloru aury tych dzieci. Jest to kolor czakry zwanej "trzecim okiem", znajdującej się między brwiami i odpowiadającej między innymi za zdolności jasnowidzenia i widzenia energii. Tym, co wyróżnia Dzieci Indygo od innych, to ich temperament. Są one obdarzone duchem buntowniczym i wojowniczym, zgodnym ze wspólnym celem ich pokolenia - burzeniem starych systemów, którym brakuje elastyczności, integralności i prawości. Dzieci Indygo doskonale wyczywają nieuczciwość i wiedzą, kiedy są okłamywane lub poddawane manipulacji. Nie chcą i nie potrafią podporządkować się niezdrowym i nieuczciwym sytuacjom w domu, w szkole i w pracy i zrobią wszystko, żeby je zniszczyć.

Lee Carroll i Jan Tober, autorzy książki Dzieci Indygo opisują te dzieci jako "bardziej wymagające, inteligentniejsze, bardziej konfliktowe, bardziej intuicyjne, bardziej duchowe, a w niektórych przypadkach nawet bardziej brutalne niż jakiekolwiek pokolenie przed nimi". Dzieci Indygo charakteryzują się pewnym wyjątkowym zestawem cech psychologicznych oraz wzorcem zachowania, których dotąd nie udokumentowano na tak szeroką skalę, jak ma to miejsce obecnie. Zignorowanie tych wzorców może stać się przyczyną zachwiania równowagi i wywołania frustracji w umysłach tych cennych młodych ludzi. Dlatego rodzice i inne osoby mające kontakt z takimi dziećmi zmieniają swoje podejście do nich i sposób ich wychowania, aby utrzymać stan równowagi. Jako najczęstsze wzorce zachowania Dzieci Indygo, Lee Carroll i Jan Tober wymieniają następujące:

1. Dzieci Indygo przychodzą na świat z poczuciem królewskiej godności (i często zachowują się zgodnie z nią).

2. Mają poczucie "zasługiwania, by tutaj być" i zaskoczone są, kiedy inni go nie podzielają.

3. Poczucie własnej wartości nie jest dla nich istotną kwestią. Często mówią swoim rodzicom, "kim są".

4. Mają problemy z uznaniem bezwarunkowej władzy (nie udzielającej wyjaśnień i nie dającej możliwości wyboru).

5. Po prostu nie będą robić pewnych rzeczy; na przykład, czekanie w kolejce jest dla nich trudne.

6. Frustrują je systemy oparte na rytuałach i nie wymagające twórczego myślenia.

7. Często dostrzegają lepsze sposoby robienia czegoś, zarówno w domu, jak i w szkole, co sprawia, że wydają się być "pogromcami systemów" (przeciwnymi każdemu systemowi).

8. Wydają się być nastawione antyspołecznie o ile nie przebywają w towarzystwie podobnych do siebie. Jeśli w ich otoczeniu nie ma osób o poziomie świadomości podobnym do ich poziomu, często zwracają się do swego wnętrza, czując się, jakby nie rozumiał ich żaden człowiek. Szkoła często jest dla nich niezwykle trudnym doświadczeniem społecznym.

9. Nie reagują na dyscyplinę opartą na wywoływaniu "poczucia winy" ("Poczekaj, niech tylko twój ojciec wróci do domu").

10. Nie wstydzą się mówić o tym, czego potrzebują.

                                
Pod wieloma względami, życie z Dziećmi Indygo bywa bardzo trudne, między innymi ze względu na ich buntowniczą bezkompromisowość i niespożyte pokłady energii twórczej, popychającej ich do nieustannego działania. Niestety, często zjawisko Indygo sprowadzane jest do zdiagnozowania u nich ADD (zespół zaburzeń koncentracji uwagi) lub ADHD (zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi), czego konsekwencją jest faszerowanie ich środkami farmakologicznymi różnego typu, takich jak Ritalin. Pod wpływem lekarstw Dzieci Indygo łatwiej poddają się wymogom systemów i dostosowują się do oczekiwań otoczenia, jednak ceną "świętego spokoju" rodziców i opiekunów jest ograniczenie duchowych darów tych dzieci i opóźnienie realizacji ich celów życiowych. Dzieciom Indygo poświęcono w ostatnich latach na świecie wiele uwagi, upowszechniając wiedzę o ich pojawieniu się, potrzebach i celach. Napisano o nich wiele książek i nakręcono film, jednak najważniejsze jest to, że pod wpływem tej wiedzy, na świecie zaczyna zmieniać się system szkolnictwa, a nawet powstają nowe rodzaje szkół, w których po raz pierwszy system nauki dostosowywany jest do potrzeb Dzieci Indygo, a nie odwrotnie.

Nieco mniej, przynajmniej w Polsce, mówi się o Dzieciach Kryształowych. Częściowo wynika to zapewne z faktu, że jest to temat nowszy - tak jak i pokolenie Kryształowe, które zaczęło pojawiac się na Ziemi mniej więcej około roku 2000. Również w ich przypadku, nazwę zapożyczono od koloru aury tych dzieci, opalizującej i bogatej w różnobarwne pastelowe odcienie. Kryształowe Dzieci wyróżniają się wśród innych już samym wyglądem, ze względu na swe duże, piękne oczy o głębokim, wręcz hipnotycznym spojrzeniu, zdradzającym mądrość tych dzieci wykraczającą daleko poza ich wiek fizyczny. Mają zupełnie inny temperament niż Dzieci Indygo. Są spokojne, szczęśliwe i wyrozumiałe dla innych. Pod wieloma względami są idealne i to one właśnie stanowią cel, do którego zmierza ludzkość w swoim rozwoju. Ich zadaniem jest wskazywanie kierunku i zachęcanie do tej ewolucji poprzez swoje istnienie. Jedną z cech charakterystycznych Kryształowych Dzieci jest ich sposób komunikowania się. Są to dzieci obdarzone zdolnościami telepatycznymi, dlatego w wielu przypadkach dość późno zaczynają mówić, czasem dopiero w wieku trzech lub czterech lat. Mimo to, ich rodzice nie narzekają na trudności z porozumiewaniem się z nimi. Przeciwnie, dzięki swym Kryształowym Dzieciom uczą się komunikacji na poziomie umysłu. Do porozumiewania się z otoczeniem, poza telepatią, dzieci te wykorzystują własny "język migowy" i dźwięki (również piosenki). Niestety, zdarza się, że sposób komunikowania się Kryształowych Dzieci oceniany jest jako nieprawidłowy, co może prowadzić do błędnego zdiagnozowania autyzmu.

Nie jest przypadkiem, że odkąd na świat zaczęły przychodzić Kryształowe Dzieci, liczba diagnoz stwierdzających autyzm osiagnęła rekordową wysokość. Choć Kryształowe Dzieci są w oczywisty sposób inne, czy trzeba te różnice uznawać za patologiczne? Różnica między dziećmi autystycznymi a Kryształowymi polega na tym, że te pierwsze żyją w swoim własnym świecie, a ich brak kontaktu z innymi ludźmi wynika z obojętności na możliwość komunikacji. W przypadku Kryształowych Dzieci jest wręcz przeciwnie - ich komunikacja jest najbardziej rozwiniętą formą porozumiewania się, a wysoki poziom ich wrażliwości i życzliwości każe im w naturalny sposób przytulać się do smutnych i nieszczęśliwych osób, żeby podzielić się z nimi swoim darem uzdrawiania. Czy takie zachowanie można nazwać obojętnością na drugiego człowieka i kontakt z nim? Powyższy tekst opracowano m.in. na podstawie książek i artykułów Lee Carrolla, Jan Tober oraz dr Doreen Virtue.


Zmory i Wampiry

Zmory

Zmora to dusza która nieświadomie podczas snu,odrywa się od ciała człowieka.Z reguły zmorami sa kobiety.Istoty te mają umiejętność przyjmowania różnych form.Przychodza one do domów które nawiedzają nocą. Człowiek nawiedzony przez zmorę zwykle popadał w stan apatii. Interwencja tych istot sprowadzała sie do duszenia, ugniatania lub ssania. Podstawowym środkiem obrony było obrysowanie miejsca spoczynku święconą kredą .Skutecznym zabiegiem było też wypowiedzenie formułki ,,przyjdż rano dam ci chleba,,
zwykle osoba ta pojawiała się rano przez co była demaskowana i więcej się nie pojawiała w danym domu.

Wampiry

Są to osoby które opanowały sztukę wampiryzacji,robią to z pełną premedytacją ściągają energię z innych ludzi.Tacy ludzie
zwykle mają bardzo mało swojej energii i żywią się tylko siłą życiową od innych .Jest to bardzo skuteczny i subtelny sposób czerpania fluidów od ludzi z bliskiego otoczenia. Czynność ta moze przebiegać z bliska lub z daleka, świadomie lub nie , i z przyzwoleniem ofiary lub wbrew jej. Ofiara zwykle odczuwa iż traci siły i słabnie.

                       

Przeklęte miasta



Artykuł umieszczony za zgoda autora.
Kopalniom rudy ołowiu i srebra oraz położeniu na szlaku z Krakowa do Wrocławia Sławków zawdzięcza swój rozwój. Podobno już w XI wieku miejscowość ta należała do biskupów krakowskich. Zamkowe wzgórze to miejsce przeklęte – mówią źródła historyczne. Takiego zdania są też mieszkańcy Sławkowa

Zamek spowity klątwą

Pani Ania na samo wspomnienie sławkowskiego zamku smutno się uśmiecha. Z trudem wraca myślami do czasów, kiedy mieszkając nieopodal ruin średniowiecznej warowni, los dotkliwie ją doświadczał.
- Ilekroć tamtędy przechodziłam, miałam wrażenie, jakby ktoś szedł za mną – wspomina. Zdarzało się, że słyszałam ciche zawodzenie. Nikt nie chciał mi wierzyć. Któregoś dnia mocno poirytowana, powiedziałam z silnym akcentem: A bodaj by cię licho wzięło, kimkolwiek jesteś! I wtedy się zaczęło.
Najpierw poważnie zachorowała. Potem na ścianach jej domu zaczęły pojawiać się pęknięcia. Popadła w konflikt z córką, wreszcie, jakby mało było wszystkiego, pochowała męża. Wtedy postanowiła wyprowadzić się ze Sławkowa. Spokój znalazła w niedalekiej Pilicy, ale przyznaje, że ilekroć przyjeżdża odwiedzić przyjaciółkę, obawy wracają. – Takich splotów wydarzeń nie da się zapomnieć – mówi.
Zamek w Sławkowie nie jest tak dobrze znany jak Ogrodzieniec, Mirów, czy Bobolice. Jego ruiny przykryte grubą warstwą ziemi porastały trawa i drzewa. Przez lata nikomu nawet na myśl nie przyszło, by je odszukać, a co dopiero odkopać.
Jednak zespół archeologów pod kierownictwem Jacka Pierzaka odkopał na wzgórzu pozostałości zamku z XIII wieku, który zasłynął jako rezydencja biskupów krakowskich. Kiedy na terenie wykopalisk zaczęły dziać się niewytłumaczalne rzeczy, niemal natychmiast pojawiły się pogłoski o klątwie ciążącej na zamku.
- Każdy tutaj powie, że kiedy zamkowe mury na powrót ujrzały światło dzienne, uwolniono klątwę – mówi pan Henryk. – Wiele przemawia za tym, że całe zło idzie z zamku – uważa. – Wystarczy popytać okolicznych mieszkańców – dodaje.
Naznaczony piętnem
Ten zamek już przed wiekami kojarzono z nieszczęściem. Miał być olbrzymią, murowaną warownią, większą od XIII wiecznego, drewnianego Wawelu. Jednak jego budowy w tej formie nigdy nie ukończono. Prace budowlane przerwano, kiedy Paweł z Przemankowa, biskup krakowski, ówczesny właściciel zamku, został uwięziony przez księcia Leszka Czarnego w Sieradzu.
– Między księciem a biskupem krakowskim dochodziło do waśni. Ich przyczyny były złożone. Leszek Czarny prawdopodobnie poczuł się zagrożony zbyt mocną pozycją biskupa, który posiadał posiadłości ziemskie i zamki – mówi Jacek Pierzak, archeolog z Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Katowicach. – Konflikt narastał. Pod koniec 1282 lub na początku 1283 roku książę zaprosił Pawła z Przemankowa do Łagowa, złożył mu na czole braterski pocałunek, po czym...podstępnie uwięził. Do lochów w zamku rodowym księcia, w Sieradzu, biskupa wieziono na drabiniastym wozie, co było dla niego ogromnie upokarzające. Odebrano mu zamki, ziemię, dochody biskupie i duchowieństwa krakowskiego, a nawet szaty – opowiada Jacek Pierzak.
- W lochach spędził długie dwa lata. Wolność odzyskał po interwencji papieża Marcina IV, który z bulli z 10 kwietnia 1283 roku zdesperowany brakiem odzewu księcia na upomnienia, wezwał biskupów wrocławskiego i poznańskiego do obciążenia Leszka Czarnego klątwą i interdyktem. Wtedy groźba podziałała – mówi archeolog.
Po powrocie do Sławkowa biskup zaniechał wielkich planów i poprzestał na przerobieniu jednej z pół baszt na wieżę mieszkalną. Zamek rozbudował jego kolejny właściciel, Jan Muskata – biskup, nazywany przez wielu rozbójnikiem. On sam i kojarzone z nim zamczysko źle zapisały się w ludzkiej pamięci. Muskata popadał w konflikty, rzucał klątwy. Zakwaterowani przez niego na zamku najemnicy dręczyli okoliczną ludność, a na niewielkim dziedzińcu przeprowadzali egzekucje. Mieszkańcy Sławkowa przeklęli zamkową załogę Muskaty i sam zamek. Przyłączył się do tego arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka, obkładając biskupa Muskane klątwą. Arcybiskup gnieźnieński wytoczył mu nawet proces. W dokumentach stwierdza się, że Muskata był „(...)źródłem i początkiem wszelkiego zła, które stało się w ziemi krakowskiej i sandomierskiej (...), ździerstw, pożarów, zabójstw, profanacji kościołów i cmentarzy(...)". Po nim sławkowska warownia nie miała już równie głośnych i możnych właścicieli.
Jak dowodzą źródła historyczne, zamek nie miał szczęścia. Był kilkakrotnie najeżdżany i rabowany. W kronikach Jana Długosza zachował się zapis mówiący o tym, że w 1455 roku oddziały zaciężne Kazimierza Jagiellończyka, pochodzące z południowej Polski i Moraw, wracając do domu, niszczyły i rabowały wszystko, co napotkały po drodze. Żołnierze ci nie otrzymali żołdu i w ten sposób odbierali swoje należności. Zniszczyli wówczas między innymi Czeladź i Sławków.
Niewyjaśnione przypadki
Trudno jednoznacznie stwierdzić, jak żyło się mieszkańcom Sławkowa, okolicznych wsi i miasteczek przed rozpoczęciem prac wykopaliskowych, nikt natomiast nie wątpi w to, że od czasu odkrywek archeologicznych wszystko się zmieniło... na gorsze.
Trudno też oprzeć się opinii o ingerencji sił nadprzyrodzonych, analizując ciąg nie dających się wytłumaczyć zdarzeń, które wydarzyły się podczas prac wykopaliskowych.
Za każdym razem pytany o klątwę sławkowskiego zamku, Jacek Pierzak ma wątpliwości, czy powinien na ten temat mówić.
- Jako naukowiec, nie powinienem wierzyć w tajemnicze fatum i ingerencję sił nadprzyrodzonych – twierdzi. Zawsze starał się do wszystkiego podchodzić z dystansem i próbował racjonalnie tłumaczyć. Mimo to, historia robót archeologicznych w Sławkowie, po dziś dzień nie daje mu czasem spać po nocach. – Dziwne zbiegi okoliczności i tajemnicze zdarzenia są naprawdę zastanawiające – jest zdania. - Zawsze wszystko przebiegało bez najmniejszych trudności. Na żadnym ze stanowisk archeologicznych nie napotykałem na trudności. Ale Sławków jest inny – przyznaje.
Z perspektywy upływającego czasu można jednoznacznie stwierdzić, że rozpoczęte w połowie lat osiemdziesiątych na terenie byłego biskupiego zamku wykopaliska, od początku prześladował wyjątkowy pech. No, bo jak to inaczej nazwać? Najpierw na pond pół roku trzeba było przerwać roboty, aż udało się wykupić teren zamku od właścicieli. Kiedy to się stało, pojawiły się problemy z wgryzieniem się w ziemię. Okazało się, że trzeba kopać bardzo głęboko, bo aż na 4,5 metra. Kiedy zakończono wykopaliska i przystąpiono do realizacji rezerwatu archeologicznego, potrzebny był ciężki sprzęt do wywozu gruzu. Pomogła pobliska Huta Katowice. Wypożyczono koparkę i ciągnik. W hucie maszyny spisywały się bez najmniejszych zastrzeżeń, w Sławkowie odmawiały posłuszeństwa. Jeden z najlepszych mechaników stwierdził, że winę za to ponoszą ludzie, nie sprzęt. Udostępnił własną koparkę, która nigdy nie odmówiła posłuszeństwa. Na terenie przyszłego rezerwatu nie chciała pracować. Wtedy nikogo już takie rzeczy nie dziwiły. Ekipa przywykła do niecodziennych przypadków.
W pierwszych miesiącach prac do głębokiego rowu wpadł chłopiec, Niektórzy twierdzą, że na szczęście uderzył głową o ziemię. Podobno jego głowa cudem wpasowała się w szczelinę miedzy kamieniami. Inaczej by nie przeżył – opowiadają. Ludzie skręcali sobie nogi, niektórych przysypywało, ale nawet wówczas nikt nie widział w tych zdarzeniach niczego nadzwyczajnego.
– Kiedy zaczęliśmy tworzyć rezerwat archeologiczny, rozpoczęła się czarna seria – przyznaje Jacek Pierzak. Najpierw, wkrótce po ukończeniu prac, zginęli dwaj robotnicy, rekonstruujący mury. Jeden z nich spadł z dwumetrowego rusztowania i zginął na miejscu. Drugi zmarł w wyniku jakiejś dziwnej choroby. Nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że zawsze cieszył się dobrym zdrowiem, co potwierdzili ludzie z wykopalisk. Głośno było też o tym, jak jeden z archeologów cudem uniknął śmierci, w ostatniej niemal chwili padając na ziemię. Do dziś pamięta jak rozpędzona, ogromna łyżka koparki prześlizgnęła mu się tylko po plecach.
Pani Basia z muzeum , która raczej nie chciała wierzyć w zamkową klątwę i z przymrużeniem oka słuchała tych wszystkich rewelacji, upadła na równej drodze bez konkretnej przyczyny, doznając obrażeń twarzy. Dziś z większą rezerwą mówi o sławkowskich rewelacjach, jednak klątwie nie daje wiary. Podobnych zdarzeń było bez liku. Jednej z osób pracujących przy wykopaliskach zupełnie odmieniło się życie. Oczywiście na gorsze. Spadły na nią najróżniejsze przykrości, choroby, w rodzinie zaczęły pojawiać się nieszczęścia.
Dziwne zdarzenia mnożyły się, jak przysłowiowe grzyby po deszczu.
Jacek Pierza wspomina, że kiedyś wykopaliska odwiedzili jego koledzy z Krakowa. Kiedy spacerowali po terenie dawnego zamku, jednemu z nich, ni z tego, ni z owego spadły a nosa okulary. W drodze powrotnej zepsuł im się samochód. Wcześniej nie chcieli wierzyć w dziwne opowieści. Po wizycie w Sławkowie zmienili zdanie.
Mieszkańcami wstrząsnęła też wiadomość o tym, że w czasie prac przy kościółku św. Krzyża, gdzie odkryto średniowieczne cmentarzysko, młody chłopak, pomagający przy pracach, zapadł w śpiączkę. Któregoś dnia w tajemnicy zabrał do domu znalezioną czaszkę z wyraźnym śladem uderzenia. Niedługo potem uległ wypadkowi drogowemu i doznał obrażeń głowy. Lekarze stwierdzili uraz identyczny z tym, jakiego przed wiekami doznał „właściciel" czaszki, którą chłopak zabrał.
Klątwa wciąż działa
Mieszkańcy Sławkowa, choć starają się żyć normalnie i niechętnie wdają się w dyskusje o zamkowej klątwie, przyznają, że co jakiś czas komuś z nich przydarza się coś, czego nie potrafią wyjaśnić.
- Nie pamiętam już, ile razy mnie obrabowano – mówi pan Zdzisław. Raz nawet pod moją obecność w domu – przyznaje, choć nie potrafi tego racjonalnie wytłumaczyć. Innym mieszkańcom okolicy w najmniej oczekiwanych okolicznościach posłuszeństwa odmawiają samochody, bywa, że giną im dokumenty.
Pani Maria mieszka w Sławkowie od trzech lat. Kiedy się sprowadziła, oddając córce mieszkanie w mieście, ciężko zachorowała. – Już jestem za stara , by znów się przeprowadzać Jednak czuję dziwne oddziaływanie tego miejsca. Niekorzystne – mówi.
Istnienie złej energii, emanującej z zamkowego wzgórza potwierdził radiesteta, sprowadzony kiedyś na miejsce wykopalisk. Nie znał historii zamku.
Sławków to miejsce przeklęte – powiadają mieszkańcy. Czy dawać temu wiarę?
Pochłonięta historią średniowiecznej warowni, pojechałam do Sławkowa. Dzień był słoneczny. W trakcie robienia zdjęć, naszły chmury i zaczęło mżyć. Kiedy wsiadałam do samochodu, słońce znowu wyszło zza chmur. Po powrocie, z fragmentem napisanego tekstu weszłam do kuchni. Kiedy otwierałam szafkę, sięgając po słodycze, strzeliły zawiasy i spadły drzwiczki. Wieczorem zgrany plik ze zdjęciami był pusty, a kiedy otwierałam inny, pojawiał się napis: invalid image. Ktoś powie – zrządzenie losu. Być może. Ale jednak wszystko to się zdarzyło.
Duchy przeszłości
Poprosiłam zaprzyjaźnioną wróżkę, by zobaczyła, co pokażą karty, czy faktycznie nad sławkowskim zamkiem ciąży przekleństwo. Natychmiast usłyszałam o wyrządzonych krzywdach, rozbojach, przelewanej krwi i o tym, że miejsce to spowite jest wieloma tajemnicami. Przyjaciółka nie znała historii zamku, jednak to, co powiedziała, zupełnie mnie nie zaskoczyła. – O każdym zamku można tak powiedzieć – pomyślałam nawet. Chwilę potem dowiedziałam się, że to miejsce w istocie jest przeklęte, a o pomoc woła od wieków kobieta, wysoko urodzona, może księżniczka. Po chwili wróżka dodała: - Wiesz, wygląda tak, jakby była to osoba duchowa, zakonnica, którą tu sprowadzono i przetrzymywano wbrew jej woli, wyrządzając wiele złego. Tutaj umarła. I tu błądzi jej dusza, nie mogąc zaznać spokoju.
Obiecałam zapytać Jacka Pierzaka, czy w istocie źródła historyczne mówią coś na ten temat, bo zgłębiając historię zamku, nie natrafiłam na takie informacje. Jakież było moje dziwienie, kiedy usłyszałam w słuchawce telefonu: Historyczne dokumenty z procesu potwierdzają, że biskup Paweł z Przemankowa kazał sprowadzić sobie na zamek mniszkę...
W przekazach historycznych nietrudno natrafić na wzmianki o tym, że liczne zamki na tych ziemiach kryją w sobie mroczne tajemnice, częstokroć będąc miejscami przeklętymi, jak choćby pobliski Lipowiec, z którym też związana jest zagadkowa historia. Pytanie tylko, czy warto odkopywać przeszłość, dając upust ciekawości, czy raczej nie budzić duchów sprzed stuleci, pozwalając im trwać w spokoju? Zródło- czasopismo ,,czwarty wymiar,,