wtorek, 27 września 2011

Duch pachnący macierzanka

Wielu z nas miało okazję odczuć ich obecność. Zdecydowana większość zna zasłyszane o nich tu i ówdzie historie, niekoniecznie z dzieciństwa. Od stuleci wzbudzają naszą ciekawość, pobudzając ludzką wyobraźnię. Jedni wierzą, że są wśród nas, inni negują ich istnienie. Jednemu nie da się zaprzeczyć: lubimy, gdy się o nich opowiada…
Wejdźmy zatem w świat pełen tajemnic i silnych mocy, zagłębiając się w prawdziwą historię. Otwórzmy oczy na to, co niedostrzegalne i tajemnicze. Dotknijmy, choćby oczyma wyobraźni, tego, co nietykalne, starając się dostrzec to, co na pozór niewidzialne.

Duch pachnący macierzanką

Aleksandra stanęła w progu drzwi do pokoju. – O, moja droga, sama to ty tutaj nie jesteś – powiedziała, spokojnie rozglądając się dookoła. Specjalnie mnie to nie zdziwiło. Od jakiegoś czasu miałam wrażenie, że ktoś obserwuje mnie, kiedy zasypiam. W dodatku obok mojego ulubionego fotela roztaczał się słodki zapach macierzanki. Jakby ktoś zmieszał ją z wonią fiołków.
Dama w czerni
Chwilę później dowiedziałam się, że pomieszkuje u mnie kobieta  w średnim wieku, pani ponoć elegancka,  w stylowym kapeluszu, znająca obce języki, spowita w czerń.
– Kogoś najprawdopodobniej szuka. Nie sądzę, żeby miała złe zamiary. Po prostu chyba dobrze się tu czuje – dopowiedziała Ola.
Ktokolwiek wchodził do mojego mieszkania faktycznie mówił, że ma ono swój klimat i czuł się najprawdopodobniej nim dobrze. Mimo to wieczorne szpiegowanie mnie przez uchylone do sypialni drzwi z każdym dniem przydawało mi większego strachu. Moja znajoma, posiadająca zdolności paranormalne, zaproponowała na wszelki wypadek okadzić mieszkanie odpowiednimi ziołami.
Miałam tej nocy spać spokojnie. Tymczasem była to bodaj najgorsza noc w moim życiu. Ze snu wybudził  mnie najpierw powiew zmrożonego powietrza a potem dziwna siła usiłował wcisnąć moją głowę w poduszkę, na której spałam, objawiając swoją moc.  Nie dość, że byłam przerażona nie na żarty, to jeszcze nie mogłam się poruszyć. Bezwładne ciało odmawiało posłuszeństwa, sprawiając wrażenie kilkutonowego monolitu. Głos, mimo, że usiłowałam krzyczeć, po prostu nie wydobywał się z gardła. Walka z dziwną energią, która powoli doprowadzała mnie na skraj wyczerpania nerwowego była przegrana z kretesem. Po niezmiernie długiej w moim odczuciu chwili, podobnie nagle jak się pojawił, atak ustał.
Do rana nie zmrużyłam oka. Jakimś cudem doczekałam przyzwoitej godziny porannej, kiedy to wypada już nękać ludzi telefonami i natychmiast wybrałam numer Aleksandry.
Nie była zachwycona tym, co usłyszała. Pod wieczór znowu stanęła w drzwiach pokoju, w którym na dobre zagościł bliżej nieokreślony, nękający mnie byt. Tym razem nic jej nie zaniepokoiło. Snułyśmy rozważania na temat energii, które błądzą w przestrzeni, kiedy wzrok Oli zwrócił się w stronę drzwi a ona sama powiedziała: - Proszę, proszę, kogo my tu mamy, nasza lokatorka z innego wymiaru się obudziła. Witamy.
Znieruchomiałam natychmiast, choć starałam się zachować zimną krew. – Co ty właściwie widzisz? – dopytywałam się. – Poświatę, kontur, czasem wiry światła, tego nie da się powiedzieć słowami – uzyskałam odpowiedź.
Wtargnięcie w ciało
Nasza rozmowa toczyła się dalej. Przypomniało mi się, jak po śmierci babci miałam podobne uczucie zimna, zesztywniałe ciało, krzyczałam, ale mama nie słyszała krzyku. Jakiś ciężar uciskał mi klatkę piersiową. Opowiadałam Oli, jak po słowach: Babciu, jeśli to ty, to proszę, nie strasz mnie – wszystko minęło. Nagle twarz jasnowidzącej wykrzywił nienaturalny grymas. Ze zdziwieniem patrzyłam, jak z każdą chwilą zmieniająca się mimika twarzy czyni Olę zupełnie mi obcą. Nienaturalnie przekrzywiała głowę, twarz przebiegał dziwaczny uśmiech, jakby szyderczy, niby mnie słuchała, ale jakby była gdzie indziej… Mówiła wolniej, jak zaprogramowana. W dodatku jej oczy przeszywały mnie na wskroś, zdawały się patrzeć nie na mnie, tylko przeze mnie.  Puste, bezbarwne, bez wyrazu, na pewno nie jej. W końcu nie wytrzymałam. – Ola, co ty robisz, przestań mnie straszyć! – powiedziałam stanowczo. Starała mi się tłumaczyć, że przecież ze mną rozmawia normalnie, że nie wie o co mi chodzi a już o straszeniu nie ma mowy. Nie skutkowało. Dawało się zauważyć delikatne drżenie na jej ciele. Po jakimś czasie  przybrała normalny wyraz. Nerwowo sięgnęła po papierosa. Nie dawałam za wygraną, zasypując ją pytaniami, co się z nią działo przez ostatnie minuty. Twierdziłam, że miałam wrażenie jakby to nie była ona. I wtedy zaskoczyła mnie zupełnie.
– No, bo to nie byłam ja! - powiedziała wreszcie. – Coś takiego przydarzyło mi się pierwszy raz w życiu. Bałam się, że się przestraszysz i sama byłam w strachu. Widać twojemu gościowi nie spodobało się, że wczoraj zakłóciłyśmy mu spokój, więc postanowił najpierw ukarać Ciebie a teraz postraszył mnie – wyjaśniała.
Chciałam wiedzieć, co czuła. Opowiadała, że to potwornie dziwne uczucie. – Masz jakby dwa ciała, czujesz, że jest ci ciasno. Nie panujesz w pełni nad swoimi ruchami, nawet wypowiadane słowa nie do końca są twoimi słowami a ciało jest jakby nie twoje – starała się oddać to, co czuła.
Miałam dosyć. Bałam się coraz bardziej. Aleksandra zasugerowała egzorcyzmy, jeśli święcona woda, którą przyniosła, nie da rezultatu. Za sprawą medytacji wyciszyłam się trochę. Woda, zdawało mi się, działała, więc myśl o egzorcyście schowałam na dnie szuflady z przykrymi myślami. Tej, do której nie zaglądam za żadne skarby.
Wakacje z duchem
Niedługo potem jechaliśmy w Tatry. Któregoś dnia w pokoju omal nie umarłam z przerażenia. Nie chciałam odpowiadać na pytania męża, który zorientował się, że dziwnie się zachowuję. On jednak nie dawał się zbyć.
- Nie wiem, co sobie teraz pomyślisz, ale nasz duch najwyraźniej zabrał się z nami na wakacje – powiedziałam wreszcie. – Czujesz macierzankę? – zapytał. Kiwnęłam twierdząco głową. Jakież było moje zdumienie, kiedy usłyszałam, że i on miał podobne odczucie, tylko nie chciał mnie niepokoić. Postanowiliśmy o tym nie myśleć. Tylko czasem, wędrując po górach, uśmiechaliśmy się znacząco, oboje czując, że dziwny byt chwilami nam towarzyszy.
Resztę wakacji spędzaliśmy w Bieszczadach, a  właściwie mieliśmy taki zamiar.
Na szczycie Połoniny Wetlińskiej  przeczekaliśmy potężną burzę. Zejście nie było łatwe. Byliśmy zaledwie kilka kilometrów od Ustrzyk Dolnych, gdzie wynajmowaliśmy kwaterę, kiedy przez samochód przetoczył się dobrze znany nam zapach.
Dosłownie chwilę po tym zdarzeniu zza zakrętu wyjechał  nissan terrano. Jednoosiowa, metalowa przyczepa odczepiła się od niego i uderzyła w nas czołowo. Na reakcję nie było czasu. Koło od przyczepy złamało słupek w samochodzie, wybiło szybę i złamało mężowi rękę. Potem samochód stoczył się do głębokiego rowu. Nie wiem jakim cudem przeżyłyśmy z córką wypadek. Samochód nadawał się tylko do kasacji. Jedynie mąż doznał poważnych obrażeń. Złamanie zmiażdżeniowe, wielofragmentowe na zawsze zdeformowało mu rękę, choć składali ją specjaliści w Piekarach Śląskich. Szyte ucho, rany na twarzy i to najgorsze… uczynnił się guz trzustki.
Tajemnicze zniknięcie
Dzień wypadku, który przerwał nam wakacje był tym, w którym po raz ostatni pachniało macierzanką. Po powrocie do domu zniknął bezpowrotnie. Duch nas opuścił. Tak mi się przynajmniej wówczas wydawało.
Długo zachodziłam w głowę, czego tak właściwie doświadczaliśmy. Zła energia? Dobry byt? Tajemnicza mara?  Gość z innego wymiaru? Anioł? Interpretacje były tak różne, jak wielu było interpretatorów.
Zdaniem egzorcysty, musiał to być duch, szukający zemsty, zawieszony między światami, nie mogący odejść spokojnie do swojego świata. To, co mówił egzorcysta, układało się w całość, zwłaszcza, że po wypadku wszystko się uspokoiło.  Byli i tacy, którzy tajemniczą woń przypisywali aniołowi stróżowi, który, ich zdaniem, w zetknięciu z nieszczęściem próbował nas ostrzec. Kogo by wówczas nie posłuchać, każdy miał coś swoistego do dodania. Dopełnieniem wszystkiego była opowieść mojego męża.
Powracający sen
Nie wiedział o wizjach, jakie miała Aleksandra. Nie chciałam, by pomyślał, że oszalałam do reszty. Czuł tylko zapach i znał moje obawy. Któregoś dnia w klinice, spacerując po ogrodzie, opowiedziałam mu o wizjach, w których pojawiała się elegancka dama. Jak porażony piorunem wykrzyknął: Przecież to ta kobieta z mojego snu!. W pierwszej chwili nie wiedziałam, o co mu chodzi. - Jaki sen? Jaka kobieta? Co ty opowiadasz? – dopytywałam się natarczywie.
- Pamiętasz, opowiadałem ci dawno temu, że co jakiś czas prześladuje mnie sen, w którym pojawia się kobieta spowita w czerń. Zawsze siada na brzegu mojego łóżka i patrzy z wyrzutem, przeszywająco, jakby domagała się wyjaśnień, jakby chciała za coś zadość uczynienia. W każdym z tych snów mam wrażenie, że komuś odebrałem życie. Potem już tylko biegnę, by go odnaleźć, bo nigdy nie wiem, kim jest. Za każdym razem jestem gdzie indziej: w piwnicy, w lochach, w lesie. Wiem, że muszę się spieszyć. Kiedy już docieram do celu i właśnie mam zobaczyć swoją ofiarę, budzę się z przeraźliwym lękiem a zimny pot po prostu mnie zalewa. Od przeszło dwudziestu lat staram się w śnie odkryć straszną dla mnie prawdę, której nieustannie poszukuję. Wszystko na nic.
Zaniemówiłam. Przypomniały mi się nagłe przebudzenia męża i strach w nocy. Nie chciał mówić, co mu się śniło. Faktycznie kiedyś zdawkowo napomknął o męczącym go śnie, który wraca. Bez szczegółów. Kiedy Ola spostrzegła w naszym domu tajemniczą postać i opisała jak wygląda, nie skojarzyłam jej ze snem. Może to pomogłoby zapobiec nieszczęściom?
Dzisiaj już nie wnikam w to, czy zjawa istotnie kogoś szukała, jak mówiła jasnowidząca, czy chciała się za coś zemścić. Zdaniem Aleksandry, szukała dziecka, które prawdopodobnie straciła w dziwnych okolicznościach. Nasza córka miała wówczas siedem lat. Po tej dziwnej historii, jaka nam się przydarzyła wiem jedno: duchy istnieją! I jeśli tylko mają takie życzenie, dają znać o swoim istnieniu. I źle się dzieje, kiedy zaczynamy lekceważyć dawane nam znaki.
Niespodziewane odwiedziny?
Czy z chwilą wypadku, który zapoczątkował pasmo nieszczęść, duch czarnej damy zaspokoił żądzę zemsty? Trudno wyrokować. Jedno jest pewne: bliskie spotkania z duchami na zawsze pozostają w pamięci a świat już nie jest taki sam.
Nie raz słyszałam, jak ktoś mówił, że chciałby zobaczyć ducha. Według starotajskich przekazów istnieje dziesięć sposobów, aby tego dokonać. Wszystkie są opisane w tajemniczej księdze zatytułowanej „Dziesięć Spotkań". Przystępując do rytuałów, warto jednak uważać, aby nie obudzić sił, nad którymi nie będziemy w stanie zapanować, bo wtedy nasze życie może zmienić się w koszmar.
Kiedy w rocznicę śmierci męża kładłam na płycie wiązankę, tulipany zapachniały nagle macierzanką…
Teresa Szczepanek.
 Tekst uzyskałam za zgoda właściciela Pani Tereni Szczepanek :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz